9 stycznia 2016
Możliwość komentowania Wywiad z Panem Dariuszem Rekoszem została wyłączona
- Przed Świętami zaangażował się Pan w działalność charytatywną na rzecz małej Emilki. Udało się wtedy zebrać aż osiemnaście tysięcy złotych. Czy często angażuje się Pan w takie akcje? Jeżeli tak, to czy nie myślał Pan o założeniu własnej fundacji?
- Akcja „Gramy dla Emilki” była bardzo wyjątkowa. Przystąpiłem do niej spontanicznie i nie wiedziałem, że sprawi mi tak wiele radości. Nie spodziewałem się również, że uda nam się uzbierać tak pokaźną kwotę, jaka ostatecznie pojawiła się na liczniku. Chyba od zawsze należałem do quasi-społeczników. Lubiłem robić coś dla innych, nie przechodziłem obojętnie obok skrzywdzonych. Od czasu do czasu zdarza mi się brać udział w pomocy potrzebującym. Gdy mam możliwość – odpowiadam na prośby, które przychodzą do mnie mejlowo. Gdy zbliżają się Święta, kupuję kilka produktów spożywczych i dzielę się z tymi, których inni nazywają wykluczonymi społecznie. Kilka lat temu byłem nawet „twarzą” akcji Szlachetna Paczka i z zaangażowaniem promowałem ją na łamach różnorakich mediów. O założeniu własnej fundacji nigdy jednak nie myślałem. Powód? Gdy się coś robi, powinno się temu poświęcać maksimum czasu, a przy moim trybie życia obawiam się, że mógłbym to robić „po łebkach”. Więc lepiej zostawić taką działalność innym. Takim, dla których fundacja będzie istotą życia.
- Czy w dzieciństwie przeżył Pan jakieś przygody, które zainspirowały Pana do stworzenia serii „Czarny Maciek”? Jaka przygoda z dzieciństwa szczególnie utkwiła Panu w pamięci?
- Co ciekawe, gdy byłem w wieku Czarnego, nie udało mi się przeżyć żadnej z jego przygód, chociaż muszę się pochwalić, że w wieku 24 lat wybrałem się autostopem przez Europę i dojechałem aż do Barcelony. Odwiedziłem kolejno: Czechy, Austrię, Niemcy, jeszcze raz Austrię, Lichtenstein, Szwajcarię, Francję, Hiszpanię, Andorę i w drodze powrotnej ponownie Francję i Niemcy. Z pewnością była to moja „podróż życia”, którą dziś już nie sposób opowiedzieć z absolutnymi detalami. Maciek zakończył swoją podróż autostopową trochę wcześniej, ale i tak podziwiam go za determinację, z jaką chciał odwieźć starodruk do Wenecji. A przygoda z dzieciństwa? Hmmm… Pomogłem kiedyś z kolegami ówczesnej milicji wyśledzić faceta, który – po pijaku – niszczył samochody na naszym osiedlu.
- Czy lubi Pan podróżować? Jaka była Pana najdłuższa podróż?
- Najdłuższa, to oczywiście ta autostopowa, ale muszę przyznać, że uwielbiam podróżować. Czasami w ciągu kilku dni pokonuję do 3000 km – żeby spotkać się z czytelnikami w różnych zakątkach Polski. Poza tym odwiedziłem mnóstwo innych krajów, do niektórych pojechałem nawet ze swoimi książkami. Kraje, które zaliczyłem? Proszę bardzo: Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Hiszpania, Belgia, Holandia, Luksemburg, Szwajcaria, Lichtenstein, Austria, Czechy, Słowacja, Węgry, Słowenia, Serbia, Chorwacja, Rumunia, Andora, Cypr, Turcja, Tunezja, Egipt. To chyba tyle…
- Czy kiedykolwiek był Pan w Toronto? Dlaczego wybrał Pan akurat tę miejscowość na tło akcji w powieści „Pocztówka z Toronto”?
- Nie, nigdy nie byłem w Toronto, chociaż muszę przyznać, że wybór tego miasta, a nawet samej pocztówki nie był przypadkowy i miał wymiar nieco… osobisty. Kilkanaście ładnych lat temu moja siostra otrzymała z Kanady widokówkę – ponoć od jakiegoś dalekiego wujka. Nigdy nie widzieliśmy go na oczy. Jak łatwo można się domyślić, widokówka przedstawiała Toronto nocą – pięknie oświetlone tysiącem świateł. Siostra miła wówczas kilka lat – chodziła jeszcze do przedszkola, ale od tego momentu zaczęła rodzicom wiercić dziurę w brzuchu i przez cały czas pytała, czy polecimy do Toronto. Tak mi to utkwiło w pamięci, że postanowiłem wykorzystać motyw „tęsknoty za widokiem” i umieściłem go w powieści.
- Czy lubi Pan gotować? Jeżeli tak, czy w Pana przyszłych książkach pojawi się bohater z pasją kulinarną?
- Gotować uwielbiam! A potem to wszystko jeść! Niektórzy moi bohaterowie „dostali” ode mnie trochę tych kulinariów – Mors (kolega Pinky) jest miłośnikiem czekoladowych lodów, Basia (koleżanka Jacka) gniecie z mamą pierogi, a Maciek, zwany Czarnym, też ma swoje ulubione smaki. Wystarczy je tylko wyszperać… Nie myślałem o tym, żeby stworzyć bohatera-kucharza, ale może to jest jakiś pomysł…?
- Czy lubi Pan psy? Jeżeli tak, to czy ma Pan psa?
- Psy są super! Odkąd pamiętam, w moim domu rodzinnym były różne psiaki – rodowite i kundelkowe, podpalane i całkiem czarne, wielkie i zupełnie małe. Teraz też mam pieska – otrzymałem go w prezencie od koleżanki, która pracuje w telewizji, a ponieważ, gdy był szczeniaczkiem i posiadał na czarnym pyszczku jedną jasną, maleńką plamkę, to nazwaliśmy go Piksel. Plamka zarosła i znikła, ale Piksel jest z nami na dobre i na złe.
- W Pana powieściach często pojawia się wątek historyczny. Czy jest to tylko Pana pasja, czy też równoległa do pisarstwa ścieżka zawodowa?
- Hahaha… Jedyną tróję na świadectwie maturalnym miałem z… historii! Nie cierpiałem tego przedmiotu. Na lekcje z niesympatyczną nauczycielką (gdy uczęszczałem do technikum) chodziłem z wielką niechęcią. Nie było w tym przedmiocie niczego ciekawego, a każde 45 minut wlokło się jak flaki z olejem. Dzięki temu wiem, jak dużo zależy od dobrego pedagoga. Tym pedagogiem był przypadek i to, że… zacząłem pisać. Przez przypadek znalazłem informację, że nazwisko Rekosz powinno się pieczętować herbem Ostoja i poszedłem tym tropem. Odkryłem, że historia jest… piękna i fascynująca! Że można w niej tyle znaleźć. Że może być przyczynkiem do stworzenia arcyciekawej opowieści. Że mówi nam również o tym, co stanie się… w przyszłosci. Okazało się nagle, że niemal wszystkie moje książki zahaczają o wątek historyczny, a w powieści „Szyfr Jana Matejki” poszedłem grubo po bandzie i zacząłem się bawić alternatywną historią Polski. Książka być może będzie zekranizowana…
- Czy lubi Pan czytać książki kryminalne innych autorów? Czy mógłby Pan wymienić swoich ulubionych pisarzy?
- Czasami zdarza mi się czytać kryminały innych autorów. Niektóre są dobre, inne beznadziejne. Czasami widzę, że ktoś miał dobry pomysł, ale technicznie zupełnie się wyłożył. Czasami kryminały zaskakują mnie słabym zakończeniem, tak jakby z autora nagle zeszło powietrze – gdy tymczasem trzeba trzymać napięcie do ostatniego słowa. Ulubionych pisarzy nie wymienię. Mogę się pokusić o ewentualne wskazanie tytułów książek, które uważam, że warto przeczytać, ale o tym wszystkim dowiecie się z mojej strony www.polecam.rekosz.pl
- Czemu szczególnie upodobał Pan sobie pracę z młodzieżą i dziećmi? Wszystkie warsztaty, zabawy i spotkania z czytelnikami?
- To nie całkiem tak, że spotykam się tylko i wyłącznie z dziećmi i młodzieżą. Prowadzę bardzo dużo spotkań również dla dorosłych czytelników. Jeżdżę po Polsce ze znanymi aktorami i artystami – jestem animatorem kultury. Natomiast zauważyłem, że aby zachęcić młodego człowieka do czytania, nie wystarczy przyjechać i opowiedzieć, co też fenomenalnego wymyśliłem i o czym są moje książki. Trzeba kreować wydarzenia (spotkania), które mogę dziś nazwać wydarzeniami wokółksiążkowymi, ale takie, które jednocześnie zaintrygują młodych czytelników, żeby poszperać w moich powieściach (i nie tylko). Stąd w mojej ofercie można znaleźć zarówno Warsztaty Detektywistyczne, jak i Magię Słowa. Są też spotkania nocne, które cieszą się ogromnym zainteresowaniem.
- Z zawodu jest Pan informatykiem i kreatorem stron internetowych. Stereotypowo określamy człowieka o takim wykształceniu jako umysł ścisły, jednak Pan łączy w sobie te pozornie odległe umiejętności: kreowanie stron internetowych (na przykład mojejJ) z twórczością literacką. Jak Pan to robi?
- To proste – najlepsze książki przygodowe, detektywistyczne i kryminalne piszą umysły ścisłe. U nich wszystko jest algorytmicznie i logicznie dopasowane do tego, co może się wydarzyć. Filolog napisze książkę ładną, ale niekoniecznie ciekawą. Nie uważam też, że kryminał musi opowiadać o wewnętrznych, psychologicznych rozterkach bohatera. To czytelnicy powinni sobie sami wyczytać między wierszami. Dlatego nie silę na pisanie książek, które miałyby 400 i więcej stron. Dla opowiedzenia dobrej historii wystarczy trochę mniej, a czytelnicy nie męczą się poznając szczegóły traumy czarnego charakteru. Akcja – to jest najważniejsza cecha dobrego kryminału!
- Proszę powiedzieć, w jaki sposób Pan pracuje: czy lubi Pan długo siedzieć po nocy i pisać książki wtedy, czy raczej wstawać wcześnie rano i tworzyć o świcie?
- Wszystko zależy od możliwości organizacyjno-technicznych. Piszę wtedy, gdy mam wolny czas i wiem, co chcę napisać. Jeżeli przymuszałbym się do pisania o konkretnych porach, to moje książki przypominałyby raczej podręczniki. Proszę mi wierzyć, są tacy autorzy. I to jest wielka krzywda dla czytelnika. Pisać powinno się pod wpływem chwili, ale wtedy, gdy w głowie jest już poukładana fabuła. Inaczej pisanie nie ma jakiegokolwiek sensu…
- Co by Pan powiedział młodym osobom, które również pisać książki, tylko brakuje im pomysłu, od czego zacząć?
- Od pomysłu 🙂 Bez pomysłu nie warto siadać do komputera. Najpierw pomysł, potem pisanie. Pisanie bez wcześniejszego określenia – o czym to będzie i jak się zakończy, przypomina gotowanie zupy, gdy do garnka wrzuca się różne rzeczy, bardzo smaczne, ale tak naprawdę, to nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Spróbuj wrzucić szynkę, tort, chipsy, pomidora i kawałek czekolady. Pomysł jest najważniejszy!