Pewnego wieczoru, było to około godziny dwudziestej, Grażyna Bożena Wolczak zamykała drzwi szkoły podstawowej, której miała, źle płatny, obowiązek być dyrektorką. „Obowiązek?”- może zapytać jakaś postronna osoba. Jednakże należy liczyć się z tym, że owa osoba w ogóle nie znałaby Grażyny Bożeny Wolczak. Otóż, pani Wolczak uważała pracę z dziećmi i młodzieżą za karę boską, równą co najmniej smażeniu się w piekle.

Kobieta miała męża, uznanego reżysera, z którym raz dziennie widywała się w kuchni na kolacji, po czym każde z nich szło do swojej sypialni, aby położyć się spać. Należy dodać, że ów uznany reżyser kochał żonę (w co ona nie wierzyła, bo miłość, jeszcze w latach młodzieńczych, ochrzciła dwoma prostymi słowami: „strata czasu”) i chciał mieć z nią dzieci, na co kobieta odparła kiedyś: „jeszcze całkiem nie zwariowałam”, czym skutecznie zakończyła temat.

Mąż Grażyny Bożeny Wolczak wychodził z domu o świcie, a wracał akurat na kolację. Wielokrotnie próbował zaczynać rozmowę z żoną, ale należy dodać, że po ostatniej takiej próbie kobieta zażądała oddzielnej sypialni.

Przybliżyłam Wam nieco postać Grażyny Bożeny Wolczak, więc teraz wróćmy do opisywanej przeze mnie historii.

Kobieta zamknęła drzwi, po czym pomyślała: „Jutro bachory mają wycieczkę, to przynajmniej nie będą wydzierać się na przerwach. Moja zastępczyni wspominała mi, że muszę kiedyś pojechać na jakąś wycieczkę, żeby opisać zachowanie poszczególnych klas, ale ja nie zamierzam tego robić. Niech sobie same opisują, jeśli mają cierpliwość. Ja załatwiam te wyjścia do kin i teatrów i to powinno im wystarczyć. Chociaż osobiście to wysłałabym te bachory nawet na księżyc, żeby tylko mi dały mi święty spokój… Czy ja o czymś nie zapomniałam?”.

Grażyna Bożena Wolczak nagle zdała sobie sprawę, że dziś zamierzała wcześniej wyjść, żeby pójść na cmentarz do swoich rodziców, którzy zginęli w wypadku samochodowym, gdy ona miała dziesięć lat.

„Więc to już dwudziesta rocznica ich śmierci!”.

Teraz już za późno na  chodzenie po cmentarzu i kobieta dobrze o tym wiedziała.

„No cóż, co się odwlecze, to nie uciecze. Pójdę na przykład jutro”.

I uspokojona tym postanowieniem pani Wolczak udała się do domu.

*

Nazajutrz rano, Grażyna Bożena weszła do swojego gabinetu. Usiadła na obrotowym krześle i otworzyła komputer, który stał na jej biurku.

Wtem do drzwi ktoś zastukał, po czym do pokoju weszła nauczycielka od niemieckiego, trzymając za ramię Piotra Hańczyka, znanego w całej szkole szóstoklasistę. Czemu był tak znany? Bo wyczyniał najróżniejsze rzeczy, które zapisywane w szkolnym dzienniku tworzyły niezapomniany obraz tego właśnie ucznia. Był to też jedyny nastolatek w całej szkole, którego pamiętała z imienia i nazwiska pani Wolczak.

– Piotr Hańczyk oblepił koleżance plecak podpaskami, na których napisał: „Kocham się Piotruś!”. Jaka kara mu się należy?

– Zadzwoń do jego rodziców, Lauro.

– Pani dyrektor, proszę, nie, bo jak się dowiedzą, to mi… każą pilnować pięciu młodszych sióstr… a one strasznie psocą, a ja się umówiłem z kolegą… Ja wcale nie jestem taki zły, a Zośce to zrobiłem, bo się założyłem z kolegą… Proszę, pani dyrektor… Zresztą ja bardzo lubię Zośkę…

Nauczycielka od niemieckiego spojrzała pytająco na Grażynę Bożenę Walczak, już domyślając się jej decyzji.

– Zadzwoń do jego rodziców, Lauro – powiedziała tonem wypranym z emocji, ignorując prośbę chłopca.

– Dobrze, pani dyrektor.

Pani Walczak była postrachem nie tylko uczniów, ale również nauczycieli, którzy bali się bezrobocia i starali się utrzymać posadę w szkole. Postawienie się dyrektorce, która nie pozwalała nawet mówić do siebie po imieniu, groziło niechybnie zwolnieniem z pracy.

*

Wracając do domu, Grażyna Bożena Wolczak spotkała żebrzące dziecko. Nie dała mu jednak ani grosza, chociaż miała w kieszeni całą swoją pensję miesięczną.

– Poszukaj pracy – warknęła do dziecka. – Albo zgłoś się do opieki społecznej, albo do pogotowia opiekuńczego.

Dziecko nic nie powiedziało, ponieważ nie władało językiem polskim, tylko arabskim, z którego to kraju pochodziło.

Kobieta powędrowała dalej. Wstąpiła jeszcze na cmentarz, kupiła parę zniczy i postawiła na grobie rodziców. Znicze to był jedyny wydatek, na którym pani Wolczak nie oszczędzała.

*

W domu zjadła kolację, powiedziała mężowi „dobranoc”  i położyła się spać. Zasnęła szybko, a może w ogóle nie zasnęła? Bo nagle jej oczom ukazała zjawa. Tak, tak, zjawa! Był to człowiek niskiego wzrostu, o twarzy młodzieńczej, w łachmanach arabskiego dziecka.

Pani Wolczak wystraszyła się. Wtem zjawa przemówiła:

– Jestem duchem, który został oddelegowany do uprzytomnienia ci, jaka jesteś naprawdę. Przyznam, że nie jest to najmilsze zadanie, ale cóż…

– Jak to… Jesteś duchem? Co ja takiego zrobiłam, że mnie nawiedzasz, duchu?- Grażyna Bożena Wolczak zaczęła dygotać jak w czasie febry.

– Masz dopiero trzydzieści lat, a zrobiłaś wiele złych rzeczy, za które cierpieć będą różni ludzie! – grzmiał duch. – Czy jesteś gotowa na podróż?

Teraz już kobieta przestraszyła się naprawdę. Wstała z łóżka i uklękła przed duchem.

– Ja się poprawię, obiecuję, duchu, ale już przestań mnie straszyć…

– Uważasz, że wszystko, co robisz, jest dobre! Dlatego muszę odbyć z tobą tę podróż, czy tego chcę, czy nie.

– Idźmy więc- odparła pani Wolczak, lekko zirytowana, że duch nie chciał jej słuchać.

Zjawa powiodła kobietę gdzieś za miasto.

– Czy my naprawdę lecimy? Bo ja mam lęk wysokości, duchu…

– Owszem, lecimy, ale to nie jest lot powodujący strach. Oooo, już lądujemy.

Grażyna Bożena Wolczak nagle znalazła się na ziemi, tuż obok jakichś ludzi.

– Czy oni… Czy oni żyją? Widzą nas?

– Nie, nie widzą nas, bo jesteśmy niewidzialni. A tak w ogóle, to właśnie pokazuję ci twoją przeszłość.

– Słucham?

– Pokazuję ci obrazy, przez które, jak mniemam, zostałaś taką właśnie osobą.

Ludzie siedzieli przy stole, ale potem wstali i wyszli do ogrodu. Wtedy właśnie pani Wolczak rozpoznała siebie (nastolatka z brązowymi włosami), swoich rodziców oraz ciocię. Potem nagle obraz się przesunął i oczom Grażyny Bożeny i ducha ukazało się wnętrze domu. Na kanapie siedziała dziewczynka, obok jej ciocia. Obie płakały.

– Dokładnie godzinę temu dowiedziały się, że twoi rodzice nie żyją.

Pani Wolczak zaszkliły się oczy.

– Pamiętam to dokładnie… Godzina szesnasta zero dwie… Godzina, kiedy mój cały świat legł w gruzach… I…

– I? – podchwycił duch.

– Nieważne. Po prostu przypomniało mi się, że jedna z uczennic mojej szkoły ma podobną sytuację. Została sama z dziadkami.

– Aha, mówisz o Mariannie?

– Tak, o Mariannie.

– Miła dziewczynka.

– Miła. Chociaż właściwie nie wiem, czy miła. Nie znam jej osobiście.

– Właśnie…

Nagle Grażyna Bożena Walczak poczuła, że gdyby urodziła się jeszcze raz, to wszystko byłoby inaczej. Całe jej życie…

– Dobrze, to teraz chodźmy dalej.

Wszystko zawirowało i nagle duch i pani Wolczak stanęli w pokoju w jakimś zapuszczonym mieszkaniu. Wszędzie było brudno, w kątach pajęczyny sięgały monstrualnych rozmiarów.

– To pokój twojego ucznia, Piotra Hańczyka. Jego rodzice to alkoholicy. Chłopak ukrywa to, ale to właśnie dlatego nie chciał, żebyś powiadamiała jego rodziców. Wpadliby w szał, a chłopak tego stanu najbardziej się boi.

To, że nie wiedziała nic o rodzicach Piotrka Hańczyka, właściwie jej nie zdziwiło. Jak mogła wiedzieć? Chociaż, gdyby wiedziała, może mogłaby jakoś pomóc…

– Ten punkt zaliczony, idziemy dalej – rzekł duch.

I już po chwili byli w wysprzątanym mieszkaniu, gdzie przy stole siedziała jakaś schludnie ubrana dziewczynka.

– A to jest właśnie Marianna – oznajmił duch. – Twoja…

– Wiem, duchu. Moja uczennica, o której też prawie nic nie wiem, nawet tego jak wygląda! – kobieta, chociaż tego nie planowała, rozpłakała się jak małe dziecko.

– Przecież tego nie powiedziałem – obruszył się duch, ale jego ton wyrażał co innego. – Dobrze, idziemy dalej. Aha, zapomniałem ci powiedzieć, że to była teraźniejszość. Teraz idziemy zobaczyć twoją przyszłość.

– Zakładam, że nie będzie zbyt wesoła, duchu? – pani Wolczak nieśmiało spojrzała na zjawę.

– Nie, ale jeśli ty zmienisz swoje postępowanie, to możesz także zmienić przyszłość.

Niedługo później stanęli w domu, który łudząco przypominał kobiecie jej własny. Grażynie Bożenie Wolczak wydawało się, że są w sypialni.

Na łóżku leżała stara kobieta. Patrzyła w okno.

– To jesteś ty w przyszłości. Nie powinienem ci tego zdradzać, ale w tej wizji przyszłości, do śmierci brakuje ci kilku dni.

Pani Wolczak nawet się tym nie przejęła. Po prostu zrobiło jej się przykro, że w obliczu śmierci leży sama, bez nikogo obok siebie.

– Z mężem rozstałaś się parę lat temu, a dzieci… No cóż, jeszcze całkiem nie zwariowałaś, żeby mieć dzieci.

Kobiecie zrobiło się niewymownie smutno. Wyobraziła sobie swój dom pełen dzieci, siebie jako matkę…

– Teraz ostatni obraz.

Oczom Grażyny Bożeny Wolczak ukazała się wysoka, smukła panna i przystojny mężczyzna.

– Może byśmy odwiedzili naszych dawnych nauczycieli z podstawówki? – spytała panna.

– Dobrze, ale bez dyrektorki. Nigdy nas nie lubiła, a my jej. Po co psuć sobie humor?

– Masz rację, Piotrek. Tak zrobimy.

Pani Walczak chciała zapytać: „Co ja im takiego zrobiłam?!”, ale niestety dobrze wiedziała, o co chodziło tej parze.

– To jest Piotr Hańczyk z nikim innym, jak z Marianną – oznajmił radośnie duch. A potem powiedział:

– Niestety, nasze spotkanie dobiega końca. Do widzenia, Grażyno!

– Do widzenia, duchu…

*

Pani Wolczak nagle znalazła się z powrotem we własnym łóżku. Duch i wszystkie obrazy z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości zniknęły.

Kobieta spojrzała na zegarek. Była czwarta rano, pół godziny przed tym, jak wstaje jej mąż. Wstała, ubrała się, zrobiła śniadanie dla męża i siebie.

– Grażyna? – mąż nie krył zdziwienia.

– Kochanie, co byś powiedział na kolację w restauracji dziś wieczorem? A potem kupię ci w prezencie jakiś garnitur…

– A ja tobie tę wymarzoną sukienkę. Z miłą chęcią, Grażynko.

– No i zróbmy z powrotem jedną sypialnię, jak myślisz?

– Zgadzam się… Kocham cię.

– Ja ciebie też, Mariuszku.

* (Pół roku później)

– Informuję was, dzieci, że za kilka miesięcy przejdę na urlop macierzyński, ponieważ jestem w ciąży. Oczywiście będę dalej wspomagać potrzebujące rodziny finansowo, a dzieciom z kłopotami z nauką będę udzielać korepetycji. To tyle ode mnie. Aha, dzisiaj wasza pani od niemieckiego, Laura Komińska, ma urodziny. To co? Zaśpiewamy? Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam…

 

 

KONIEC

 

komentarze 2.

  1. Marta pisze:

    Ciekawe i pięknie napisane opowiadanie. Powinnaś napisać książkę. 🙂

    • Natalia Świerczyńska pisze:

      Dziękuję 🙂 . Tak się składa, że jestem w trakcie pisania książki, a raczej serii książek – jest ich chyba jakieś pięć albo cztery części. Opowiadają o grupie nastolatków, pracujących dla młodzieżowej organizacji walczącej z przestępczością. Jest sporo kryminalnych wątków, ale oczywiście nie braknie też miłosnych 😉 Mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda mi się wydać moje powieści, ale o tym na pewno napiszę na stronie, a także na Facebookowym fanpage’u „Mądrego Pisania” 🙂 Pozdrawiam serdecznie.