Jak pewnie pamiętacie, niedawno recenzowałam „Deadline na szczęście” Anny Tabak i książka ta dosłownie mnie zachwyciła. I od tego zachwytu już prosta droga do nawiązania kontaktu z autorką – poniżej możecie przeczytać, co z tego kontaktu wynikło 😉 . A tak na poważnie: zapraszam do przeczytania wywiadu z sympatyczną osobą o, jak sądzę, dużej sile psychicznej, ale i ogromnej wrażliwości. Przed Wami… Anna Tabak, której jeszcze raz serdecznie dziękuję za poświęcony na tę rozmowę czas.

 

1. Co skłoniło Panią do stworzenia powieści, której bohaterką będzie korpo-niewolniczka?

Pracuję w korporacji od ponad 5-ciu lat i dlatego też korporację wybrałam jako tło drugiej powieści. Lubię pisać przede wszystkim o tym, co znam, bo tylko wtedy mogę być w 100% wiarygodna. Żaden, nawet najlepiej przeprowadzony research, nie zastąpi własnego doświadczenia. Co prawda moja historia znacząco różni się od historii Ewy – dziś jestem przede wszystkim mamą – ale pisząc mogłam skorzystać z wielu obserwacji i przemyśleń.

2. Czy Ewa, lubiana przez wielu, ma swój pierwowzór w rzeczywistości czy jest w całości wymyślona przez Panią?

Serio Ewa jest tak lubiana? Słyszałam, że wiele osób ma ochotę nią mocno potrząsnąć 😀
Przyznaję, że czasami pożyczam pewne cechy od różnych osób bądź dzielę się wybranymi elementami z własnego życia. Zapewniam jednak, że nigdy nie opisałam nikogo znajomego „od deski do deski”.

3. Wiem, że bardzo podziwia Pani m.in. Audrey Hepburn. Dlaczego? Czy jej postać w jakiś sposób inspiruje Panią do pisania?

Zgodzę się, że postać Audrey Hepburn może stanowić źródło inspiracji, ale dla mnie nie ma jakiegoś szczególnego znaczenia. Nie wzorowałam się na niej podczas tworzenia żadnej z bohaterek.

4. Lektura jakich książek kształtowała i nadal kształtuje Pani styl pisarski? Jaki gatunek literacki Pani preferuje i dlaczego?

Najchętniej sięgam po powieści obyczajowe. Lubię, gdy w książce poruszane są problemy „z życia wzięte”, gdy bohaterowie są tacy prawdziwi – „z krwi i kości”, a ich historie budzą emocje i skłaniają w jakiś sposób do refleksji. Od czasu do czasu nie pogardzę również dobrym kryminałem lub thrillerem.

5. Niektórzy pisarze tworzą takie książki, jakie oni sami chcieliby przeczytać. Czy podobnie jest i w Pani przypadku? Lubi Pani powieści takie jak „Deadline na szczęście”?

Chyba trudno byłoby napisać powieść z gatunku, za którym się nie przepada 🙂 ale rzeczywiście coś w tym jest. W jednej z recenzji przeczytałam, że „siła moich historii tkwi w bohaterach, którzy są dobrze zarysowani i faktycznie mogą sobie gdzieś tam żyć”. Patrz pytanie wyżej: właśnie takich bohaterów lubię. Staram się nadawać im zwyczajne imiona, tworzyć dla nich wiarygodne tło, a to co ich spotyka mogłoby spotkać każdego z nas. Dzięki temu mam wrażenie, że czytam – i piszę – o ludziach, których znam, są mi bliscy.

6. Czy „Deadline na szczęście” jest rodzajem pouczenia dla osób, które wyżej od rodziny i samych siebie stawiają karierę zawodową?

Szczerze mówiąc, nie lubię słowa „pouczenie” 😉 Absolutnie nie uważam się za osobę lepszą czy mądrzejszą od moich czytelniczek – czy to z racji wieku, doświadczenia zawodowego, czy wykształcenia. Nie czuję się zatem upoważniona do tego, aby kogokolwiek pouczać. Chciałam za to w swojej powieści zwrócić uwagę na pewien aktualny problem. Ogromnie cieszą mnie widomości, że historia Ewy zainspirowała czytelniczki do tego, aby zastanowiły się nad własnymi wyborami, a może nawet dokonały jakichś zmian w swoim życiu. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy będzie doszukiwał się w niej głębszego sensu, sięgnie po „Deadline na szczęście” jedynie dla rozrywki. Jeśli więc czytelnik podczas lektury kilka razy się uśmiechnie i po prostu miło spędzi czas, to mój cel również zostaje osiągnięty.

7. W powieści „Deadline na szczęście” dużą rolę odgrywają labrador i chomik. Czy sama posiada Pani zwierzaki? Uważa, że przyjaźń człowieka ze zwierzętami jest możliwa i istotna?

W tej chwili nie posiadam zwierząt, ale w dzieciństwie przez mój dom przewinął się cały zwierzyniec. Miałam labradora, chomika, rybki, świnkę morską, kanarka, jamnika, koty… i koty nadal mieszkają u moich rodziców. Jak najbardziej uważam, że zwierzęta to świetni i wierni towarzysze.

8. Czy uczestniczyła Pani kiedyś w kursach dla (przyszłych) pisarzy? Doradzałaby Pani początkującym odbycie takiego szkolenia?

Nigdy nie uczestniczyłam w takim kursie, dlatego też nie jestem w stanie żadnego polecić.

9. Jak długo zajęło Pani stworzenie obu powieści?

Na to pytanie trudno mi precyzyjnie odpowiedzieć, ponieważ pierwszy szkic „Bursztynowego Anioła” powstał, gdy byłam nastolatką. Wielokrotnie wracałam do tej powieści na studiach, jednak zakończenie dopisałam dopiero w 2016 roku, gdy przebywałam na urlopie macierzyńskim. Można zatem śmiało stwierdzić, że moja debiutancka książka powstawała – z przerwami – ładnych kilka lat. Natomiast „Deadline na szczęście” pisałam około siedmiu miesięcy.

10. Ile czasu zajęło Pani szukanie wydawnictwa i dlaczego zdecydowała się Pani akurat na „Zysk i S-ka”?

Po ukończeniu „Bursztynowego Anioła” wysłałam tekst do kilkunastu znanych wydawnictw i nastawiłam się na co najmniej kilka tygodni/miesięcy czekania na odpowiedzi, o ile w ogóle jakieś dostanę. Tu miła niespodzianka: wydawnictwo Zysk i S-ka odpowiedziało pozytywnie już po ok. tygodniu. Wzięłam to za dobry znak i właśnie z tym wydawnictwem nawiązałam współpracę. Nie żałuję, jest miło i profesjonalnie 🙂 a fakt, że jedno z czołowych polskich wydawnictw umożliwiło mój literacki debiut, jest dla mnie źródłem satysfakcji i motywacji do dalszego doskonalenia pisarskiego warsztatu.

11. Proces wydawniczy bywa żmudny i irytujący. Jak to było w Pani przypadku?

Rzeczywiście, od momentu uzyskania pozytywnej odpowiedzi od wydawnictwa, do dnia trafienia gotowej książki na półki księgarni, mija bardzo dużo czasu. Poprawki, redakcja, skład, korekta, praca nad okładką… Jestem jednak cierpliwa, poza tym miałam szczęście pracować z bardzo sympatycznymi oraz kompetentnymi osobami.

12. Co doradziłaby Pani młodym twórcom, którzy chcieliby wysłać swoje książki do wydawnictw, ale brakuje im odwagi, boją się odrzucenia?

Skoro się boją, to widocznie jeszcze nie dojrzeli do decyzji o wypuszczeniu swojej twórczości w świat. Takim osobom mogłabym poradzić tylko jedno: pisać, pisać i jeszcze raz pisać. Nie poddawać się i nie zniechęcać, nawet jeśli trzeba trochę poczekać na efekty. A gdy już poczują, że stworzyli coś, czym warto podzielić się ze światem – po prostu to zrobić, czy to we współpracy z wydawnictwem, czy też na własną rękę. Marzenia nie spełniają się same, trzeba po nie sięgnąć.

Komentarze są wyłączone.