Skąd pojawił się pomysł na stworzenie „Serii Miętowej”?

 

To nie był mój pomysł. To był pomysł wydawcy. Ja napisałam pierwszą książkę, zaniosłam do wydawcy, zanim książka została zredagowana i pojawiła się na rynku, napisałam już drugą. I ponieważ pojawiły się dwie, pani redaktor, która miała znacznie większe doświadczenie na rynku wydawniczym, pomyślała: „O, to świetnie, to będzie taka warszawska saga rodzinna!”. Nogi się pode mną ugięły na słowo „saga”, bo mi się nie kojarzy dobrze. Ja nie lubię czytać sag. Ale się nie dałam zniechęcić, nie przejęłam się, że to musi być saga, po prostu napisałam następne książki. I w ten sposób powstała „Seria Miętowa”. Ale uchylam się od autorstwa, bo pomysł, żeby to była seria, to nie mój pomysł, tylko pomysł wydawcy. Zresztą bardzo dobry pomysł.

 

No, wielka popularność…

 

Otóż to!

 

Jedna z głównych bohaterek „Diupy” i „Lawendy w chodakach”, Damroka, ma bardzo nietypowe i na pewno szalenie rzadko spotykane imię. Skąd pomysł, żeby nazwać tę dziewczynę akurat Damroka?

 

Ostatnio rozmawialiśmy o tym z mężem. I mnie się wydawało, że to imię mam od niego, że mąż miał kiedyś uczennicę o tym imieniu, ale Krzyś nic takiego nie pamięta i nie potwierdza tej wersji. I prawdę mówiąc, to nie mam zielonego pojęcia, skąd wzięła się Damroka. Damroka to kaszubska księżniczka… Być może, gdy byłam dzieckiem, mama czytała mi jakieś legendy kaszubskie i zostało mi to w podświadomości. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, skąd wytrzasnęłam Damrokę. Ale cieszę się, że się takie dobre imię trafiło, bo uważam, że do tej postaci wyjątkowo pasuje.

 

Jakie były książki Pani dzieciństwa, te, na których się Pani wychowała?

 

Ja jako dziecko miałam czytającą mamę. Mama mi bardzo dużo czytała książek na głos, więc te pierwsze lektury to „Nocne kłopoty zabawek Doroty”, „Sarenki babci Klary”, później przeszłyśmy do „Słoneczka”, do „Bułeczki”, „Wiatru z księżyca”… No a później, ale też nie umiem powiedzieć, w jaki sposób, dotarłam do Musierowiczowej, do Siesickiej, do Ożogowskiej… Nie miałam żadnych specyficznych lektur, nie mogę teraz błysnąć takim niesamowicie oryginalnym tytułem (śmiech). Byłam zwykłą dziewczynką, która przychodziła do biblioteki i co pani bibliotekarka jej podsunęła, to czytała.

 

I to ukształtowało Pani styl literacki?

 

Tak, zdecydowanie, nie da się – znaczy tak mi się wydaje, mogę mówić tylko o sobie i chcę mówić tylko o sobie (śmiech) – … że ja bym nie umiała pisać książek bez ich czytania i w momencie, kiedy piszę powieść, bardzo dużo czytam. Cały czas czytam. Nie swoje książki, tylko cudze. Wyjątkowo wtedy potrzebuję kontaktu z kulturą. Myślę, że oczytanie to jest pierwszy krok do zostania powieściopisarką.

 

W dzisiejszych czasach sporym problemem dla niektórych ludzi, zwłaszcza młodych, jest napisanie krótkiego tekstu. Jak udaje się Pani to, że każda napisana przez Panią książka ma ponad dwieście stron?

 

Wydaje mi się, że odpowiedź jest bardzo prosta. Świat jest taki, jakim go widzisz. W mojej głowie świat jest następujący: młodzież jest żądna kultury, uwielbia czytać książki, potrzebuje nowych książek, dzień i noc nic nie robi, tylko myśli o tym, co by tu dobrego przeczytać i jaką nową książkę znaleźć sobie dzisiaj na wieczór. I ponieważ ja tak widzę dzisiejszą młodzież, nie mam problemu z tym, żeby napisać książkę. Bo ja czuję, że ta moja książka jest bardzo potrzebna, że muszę ją zaraz dać ludziom, bo ludzie tego potrzebują. Młodzi ludzie. Gdybym myślała tak: Młodzież nic nie czyta, cztery strony to dla nich już za dużo, nie warto, książki się kończą – nie byłabym w stanie pisać.

 

Czyli polemizuje Pani z poglądem, że tylko wyjątki, poszczególne młode osoby lubią czytać?

 

Nie tylko polemizuję, ja się kategorycznie z tym poglądem nie zgadzam! To nie jest tak, że w poprzednich pokoleniach sto procent młodzieży czytało książki. Jest to absolutną bzdurą! W mojej klasie, zarówno w szkole podstawowej, jak i w liceum, na palcach jednej ręki można było wymienić osoby, które czytały książki. To jest elitarne zajęcie, dla bardzo specyficznego typu osobowości. Aktualne pokolenie nie jest ani lepsze, ani gorsze. Wydaje mi się, że statystycznie jest tak samo. Po prostu ludzie pamiętają czytane przez siebie książki, nie było dostępu do telewizji, do komputera, było mniej bodźców. Ale ludzie, którzy dzisiaj czytają przecież też mają w domu telewizor, komputer, Internet, a jednak czytają książki! Ale nigdy sto procent społeczeństwa nie będzie czytać.

 

Czy Pani rodzina pomaga Pani w pisaniu? Poddaje pomysły, rozwiewa wątpliwości?

 

Wydaje mi się, że przy czymś takim jak powieść, to jest zawsze praca całego otoczenia. Ja chyba sobie do końca nie zdaję sprawy, jak ogromny wpływ moja rodzina i znajomi mają na moją twórczość. Ale oczywiście, że tak jest, nad wieloma pomysłami dyskutujemy, bardzo lubię opowiedzieć córce, o czym piszę i kim są moi bohaterowie. I ona bardzo często stopuje mnie w moich szalonych pomysłach albo podpowiada mi jakieś inne rozwiązanie, albo coś rzuca, tak jak przy książce „Niewzruszenie”, po prostu powiedziała: „Mamo, a gdybyś miała takiego bohatera, który by miał na imię Lew?”. Więc tak, jak najbardziej… Mój mąż jest pierwszą osobą, która czyta każdą moją książkę. W moim przypadku jest to na pewno praca zespołowa.

 

Czy lubi Pani fantastykę? Jeśli tak, to dlaczego?

 

Nie robię czegoś takiego, jak czytanie gatunkami. Ja nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, czy lubię fantastykę. Nie wiem. Jeśli przyjdziesz do mnie i powiesz: „Ewuś, to jest fenomenalna książka! Proszę cię, przeczytaj ją, bo ten wątek, nie wiem… z Daurosem Czwartym… rzucił mnie na kolana!”, to jest mi obojętne, jaki to rodzaj literatury. Książkę z taką dawką energii, która zrobiła na kimś tak ogromne wrażenie, przeczytam zawsze, a czy to jest fantastyka, kryminał, książka historyczna, czy podróżnicza, jest mi to dokładnie obojętne. Nie czytam gatunkami.

 

Czy lubi Pani spotykać się z młodzieżą, doradzać jej, pomagać?

 

Bardzo lubię, jest to dla mnie takie odświeżenie dziecka, czy młodej dziewczyny, która nadal jest we mnie. Nie mam w ogóle… musiałam się nawet chwilkę zastanowić, co to znaczy „spotykać się z młodzieżą”. Ja w ogóle tak nie dzielę ludzi. Spotykam się z LUDŹMI. A czy to jest człowiek, który ma lat cztery, czternaście czy czterdzieści, albo jest fajny, albo niefajny, albo do siebie pasujemy albo nie pasujemy. Albo mamy dobre spotkanie, albo złe. Sprawa wieku wydaje mi się trzeciorzędna. Między nami też jest bardzo duża różnica wieku, a jednak bardzo dobrze nam się rozmawiało, od razu. I ani przez chwilę nie pomyślałam: „O, to jest reprezentantka współczesnej młodzieży!”. I ty prawdopodobnie też o mnie nie pomyślałaś: „O, a to jest właśnie paniusia, która jest przedstawicielem starzejącego się pokolenia!”. Prawda?

 

Prawda. (śmiech)

 

No właśnie! Wiek nie ma znaczenia, chemia się liczy.

 

Jest Pani pedagogiem – terapeutą. Dlaczego wybrała Pani akurat ten zawód?

 

Przypadek. Po prostu szukałam studiów, na których będzie bardzo dużo zajęć praktycznych, ja nie jestem teoretykiem. Nudziła mnie teoria, już podjęłam jedne studia, które rzuciłam, bo nie byłam w stanie wysiedzieć na zajęciach i poszukałam sobie studiów takich, żeby było bardzo dużo hospitacji, czyli bardzo dużo zajęć prowadzonych rzeczywiście w szkołach i w ośrodkach.

 

Skoro mówiłyśmy o ludziach, teraz powiedzmy o zwierzętach. Czy lubi Pani zwierzęta? Jeśli tak, to które najbardziej?

 

Ja nie mam zwierzęcia, którego nie lubię. Nawet komara rozumiem. Zwierzę to zwierzę. Jestem wyznawczynią takiego poglądu: „Zwierzę też człowiek”. Nie oddzielam zwierząt od ludzi; jesteśmy wszyscy jednym światem przyrody i zwierzęta nie są dla mnie niczym szczególnym, po prostu sobie żyją obok nas. Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Nie mam ulubionych zwierząt, bo też nie mam żadnych, których nienawidzę.

 

Czy sama ma Pani jakieś zwierzę?

 

Tak, w moim domu mieszkają dwa koty.

 

Proszę mi powiedzieć, jak to było z listem gratulacyjnym od Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Bogdana Zdrojewskiego. Jakie były Pani uczucia w chwili otrzymania listu? Czy spodziewała się go Pani?

 

Oczywiście wiedziałam, że dostaję nagrodę główną i że „Bardzo biała wrona” została Książką Roku, ponieważ wydawca informuje na chwilę wcześniej autora o takiej nagrodzie, bo chce, żeby przyszedł na rozdanie tych nagród. Nie dowiedziałam się o tym w chwili wejścia na salę. Jest to ukoronowanie mojej pracy, coś bardzo miłego. No cóż może Cię spotkać w życiu lepszego, gdy jesteś powieściopisarką, niż to, że Twoja książka jest Książką Roku? Nie wiem, co może lepszego, jeżeli chodzi o nagrody. Bo oczywiście najfajniejsze jest, jak ktoś mówi: „Nienawidzę książek, literatura jest głupia, a wszystkie kobiety, które piszą książki to kretynki. Ale pani książka jest wyjątkowa!”. Żadne IBBY się z tym nie równa.

 

W książce „Ogon Kici” porusza Pani temat tabu – miłości młodej dziewczyny do dużo starszego mężczyzny. Czy zna Pani osobiście kogoś, kto przypomina Kicię?

 

Jak się żyje pięćdziesiąt lat, tak jak ja… ale zabrzmiało, co? Z grubej rury! (śmiech)… to się słyszało i widziało na własne oczy niejedną historię. Jest to chleb zwyczajny, codzienny. Kawał chleba z masłem. Tak, takie historie się zdarzają, bardzo często, częściej, niż nam się wydaje. I znam oczywiście, osobiście, kilka takich przypadków. Nic nadzwyczajnego.

 

Powiem szczerze, że powieść „Ogon Kici” czytałam kilka razy i zawsze dochodziłam do innych wniosków. Czy mogłaby Pani powiedzieć, jaki był cel napisania tej książki? Uprzytomnienie młodym dziewczętom, w co mogą się zaangażować, z początku nawet nie zdając sobie z tego sprawy? A może chciała Pani komuś konkretnemu, komuś, kto ma kłopot z taką miłością do starszego mężczyzny, uzmysłowić, jaki może z tego wyniknąć problem?

 

Ja nie wprowadzam do swoich książek ideologii, zupełnie nie jestem zainteresowana pokazywaniem albo uświadamianiem komuś, że robi coś źle, nieprawidłowo, że powinien inaczej. Po prostu jakieś zagadnienie mnie interesuje i pochylam się nad nim. Piszę dla siebie. Jestem ciekawa, jak ta historia się rozwinie i to jest wszystko. Autor zawsze… przepraszam, wycofuję się (śmiech)… ja piszę dla ciebie, piszę dlatego, że chcę się dowiedzieć, jak ta historia się skończy.

 

komentarze 2.

  1. Sylwia pisze:

    Bardzo dziękuję za ciekawy wywiad! Bardzo lubię powieści pani Ewy Nowak, rozmowa pozwoliła mi lepiej ją poznać. Taka sama, pełna ciepła i humoru …jak tworzone przez nią postacie książkowe. Gratuluję mądrych, niebanalnych pytań Pani Natalio! Bardzo serdecznie pozdrawiam także Panią Ewę Nowak i z niecierpliwością czekam na kolejne powieści! Sylwia Baczyńska

    • Natalia Świerczyńska pisze:

      Dziękuję za pochwały 🙂 . Bardzo się cieszę, że wywiad się Pani podobał. Pozdrawiam serdecznie!