– Idźcie w pokoju, ofiara spełniona – powiedział ksiądz do wiernych, po czym razem z chłopcami posługującymi do mszy, wyszedł do zakrystii.
Tymczasem w kaplicy obok kościoła przebywał pewien mężczyzna. Po mszy przyszedł tutaj, aby uklęknąć na zimnej posadzce, pod samym krzyżem i chwilę się pomodlić: „Panie Boże, Wszechmogący, dziękuję Ci za dzisiejszą mszę, że mogłem być blisko Ciebie przez tę jedną najświętszą godzinę… Jak co dzień, dziękuję Ci również za ten dar, cudownego wybudowania tego kościoła… Że zesłałeś mi pomocne osoby tak, aby mój talent i wiara zostały wykorzystane w pożyteczny dla ludzi sposób. Że pomogłem księdzu w budowie tej świątyni i zebrałem potrzebne środki finansowe… Dziękuję Ci także za to, że doceniłeś mnie takiego, jakim jestem – pochodzącego ze wsi – i spełniłeś moje marzenia: nauczyłem się budować domy wiatraki oraz skończyłem studia inżynieryjne. I za moją cudowną rodzinę. Amen”.
Mężczyzna przeżegnał się znakiem krzyża, po czym wyszedł z kaplicy. Postanowił jeszcze pójść do karczmy, na obiad, bo akurat żona z dziećmi wyjechała na wieś i jakoś tak smutno było w domu.
Jak pomyślał, tak zrobił. Wszedł do gospody i natychmiast uderzył go jeden obraz: wszyscy goście siedzieli zapatrzeni w jednego chłopaczka, chudego – grającego na skrzypkach… Wszyscy wsłuchiwali się w tę piękną muzykę…
Mężczyzna podszedł do szynkarza i cichym głosem złożył zamówienie. Sam również zaczął patrzeć na chłopaczka i coraz bardziej zachwycać się jego muzyką.
Kiedy chłopak skończył grać, nasz pobożny człowiek zaprosił go do swojego stołu.
– Pięknie pan grał – powiedział.
– Dziękuję…
– Jestem Antoni, dla przyjaciół Antek. Nazwisko…
– Nie musi pan go podawać. Tak będzie mi łatwiej, bo ja nie wiem, jak mam na nazwisko.
– Nie wie pan?!
– Na imię mam Janko… I wszyscy zawsze nazywali mnie Muzykant. Janko Muzykant.
– Aha, czyli… Ale… Jak to możliwe, że pan nie zna swojego nazwiska?
– Jak byłem jeszcze mały, rodzice wysłali mnie precz ze wsi… Nie przydawałem się w gospodarstwie, bo ciągle gadałem o skrzypkach… A oni nie chcieli mieć jeszcze jednego obciążenia na głowie.
– Nie wiem, czy pan… Może mówmy sobie na „ty”?
– Z chęcią – powiedział Janko. – Chyba tak będzie łatwiej.
– Rzeczywiście… No, nie wiem, czy uwierzysz, Janku, ale ja miałem bardzo podobną historię… Z kolei ja ciągle mówiłem o wiatrakach… Chciałem nauczyć się je budować – chodziłem nawet przez pewien czas do szkoły, ale rodzice nie mieli pieniędzy, żeby płacić co miesiąc. Więc kum mojej matki wysłał mnie z domu do miasta… Z kilkoma groszami w kieszeni. Zacząłem wychodzić na prostą tylko dzięki pomocy dobrych ludzi… I skończyłem studia inżynieryjne, umiem budować wiatraki i domy. A ty, Janku?
– Ja… Miałem mniej szczęścia. Nie spotkałem jeszcze takiego człowieka, nie posiadam prawie niczego, oprócz tych ubrań, które mam na sobie. Nawet skrzypek…
– Niemożliwe! Naprawdę nie masz skrzypek? Jak więc ćwiczysz?
– Pożyczam instrument dwa razy w tygodniu od ulicznego grajka i raz od tego, co jest zatrudniony tu, w karczmie…
– On nie gra nawet w jednej trzeciej tak pięknie jak ty!
– Ale co z tego? Jestem ze wsi…
– Ja też. Ale dobrzy ludzie mi pomogli. Teraz mam rodzinę i jestem wykształcony, jakbym przenigdy nie doznał trudów niższego pochodzenia. Więc poszukamy też takiego człowieka dla ciebie…
– Nie ma potrzeby. Dobrze mi tak – bylebym miał skrzypki chociaż te parę razy w tygodniu…
Antek i Janko wyszli na ulicę.
– Chciałbym cię jeszcze raz posłuchać. O, zobacz, tam stoi grajek… Poproś go, Janku…
Już po chwili niebiańska muzyka rozległa się na całej ulicy. Ludzie zaczęli wychylać się z okien, niektórzy nawet rzucili parę monet… Ci, którzy przechodzili obok, stawali i nie chcieli odchodzić, dopóki chudy chłopaczek nie skończy grać.
Był w tym tłumie też pewien starzec… Kiedy Janko odłożył skrzypki, podszedł do niego.
– Pięknie pan umie grać… Czy kształci się pan gdzieś?
– Ja… nie. Nawet nie mam własnych skrzypek.
– Tak się składa, że prowadzę szkołę muzyczną. I z chęcią pana do niej przyjmę.
– To chyba żart…
– Nie. Kształcę polskie talenty… zamiast zagranicznych.
*
Rok później Antek z całą rodziną przyszedł na koncert Janka. Był wspaniały… Tak jak sam Janko. Promieniał, nie był już taki chudy, miał schludne ubranie.
I tak właśnie można pomóc… Czasem jest to pomoc niewielka… Ale jakże znacząca. Dlatego chciałabym Was prosić, Drodzy Czytelnicy, jeżeli byście kiedykolwiek spotkali kogoś takiego, jak Janko, nie odchodźcie, tylko postarajcie się mu pomóc. I wtedy Wasz kraj zyska jeszcze jednego, niesamowitego artystę, a Wy – wdzięcznego przyjaciela.