Czy lubi Pani podróże? Jeżeli tak, to czy zagraniczne, czy w obrębie Polski?
No pewnie! Dlatego z przyjemnością zabieram czytelników czy to w podróże po Polsce, czy też za granicę. W „Kradzionych różach” zabrałam ich do Grecji (można książkę potraktować jako przewodnik przy układaniu trasy. Pokazuję miejsca zarówno powszechnie znane, jak i takie, o których mało kto wie) a w mojej najnowszej „Niebo nad pustynią” zaproszę do Egiptu, ale trochę innego. Piramid i sfinksa nie będzie :-). W pozostałych książkach prowadzę czytelnika po różnych ciekawych miejscach w Polsce. Ale moje książki nie są podręcznikami geografii, to tylko sceneria, dekoracje, klimat najodpowiedniejszy dla opowiedzenia danej historii.
Jakie miasto lubi Pani najbardziej?
Trudne pytanie. Naprawdę lubić można te miejsca, w których coś się przeżyło. Może to być silne wrażenie estetyczne (dlatego na przykład lubię Chełmno, Zamość czy Gdańsk – spodobały mi się) albo emocjonalne – lubimy miejsca z którymi łączą nas mocne wspomnienia, zwykle te dobre, ale czasem, paradoksalnie, możemy polubić miejsce, w którym spotkało nas coś trudnego, przykrego, ale to przeżycie nas wzmocniło, wzbogaciło o nowe doświadczenia. Zwykle powód jest mieszany – emocjonalno-estetyczny.
Żeby naprawdę polubić jakieś miasto muszę w nim trochę pomieszkać, niekoniecznie latami, wystarczy parę tygodni. A że mieszkałam w wielu miejscach, musiałabym teraz sporo wymieniać, a i tak pewnie coś bym pominęła.
Dwa najważniejsze dla mnie miasta to Toruń, moja wielka nieodwzajemniona miłość, „furusato”, jak mówią Japończycy, czyli „miejsce urodzenia” i Katania na Sycylii. W Katanii mieszkałam około pół roku i to było bardzo ważne pół roku w moim życiu.
Dodam jeszcze dwa miejsca, których pewnie nie znajdziesz na mapie – Paliwodzizna – otoczone lasem miejsce blisko Golubia-Dobrzynia i Binczarowa – mała wioska w Beskidzie Grybowskim. Ale to temat na osobną historię :-).
Czy lubi Pani historię? Jeżeli tak, to jaki okres w historii świata lub Polski interesuje Panią najbardziej?
Lubię, ale nie mam ulubionego okresu. W szkole najbardziej lubiłam dział „Starożytność” i do dziś go lubię, ale nie wiem czy chciałabym na stałe żyć w tamtych czasach.
Czy lubi Pani polską sztukę (książki, filmy, piosenki, ale też na przykład łowicką lub kaszubską sztukę ludową)?
Tak. Mam swoich mniej i bardziej ulubionych artystów, chociaż nie dzielę sztuki na polską i zagraniczną tylko na dobrą i złą. Sztukę ludową znam i cenię. Bardzo ważnym miejscem jest dla mnie Muzeum Etnograficzne w Toruniu, miałam też szczęście znać osobiście panią Profesor Marię Znamierowską – Prüfferową, ale o niej mogłabym opowiadać przez następną godzinę, więc może zmieńmy temat. 🙂
Jak wielka, w skali od jednego do dziesięciu, jest Pani pasja czytelnicza?
10.
Czy mogłaby Pani wymienić ulubionych autorów książek?
Nie. Jest ich zbyt wielu.
Jaki jest Pani ulubiony gatunek literacki?
To zależy bardziej od autora niż od gatunku.
Jak wiele powieści planuje Pani jeszcze wydać?
Nie planuję. Kto może wiedzieć, co będzie jutro?
Jak Pani myśli: czy w przyszłości e – booki całkowicie wyprą papierowe książki?
Mam nadzieję, że nie, chociaż kiedy patrzę na sięgające kolan stosy książek zaściełające moją podłogę, to chwilami żałuję, że nie da się ich zmienić w e-booki i zapisać na dysku.
Czy potępia Pani stereotypowe podejście do sztuk Szekspira? Że są długie, nudne i do niczego w dzisiejszych czasach niepotrzebne?
A czytałaś albo oglądałaś Szekspira? Kiedy się czyta, to rzeczywiście może się to wydawać długie, bo nie każdy lubi czytać sztuki, które służą przecież do oglądania. Ale kiedy się ogląda… Moja ulubiona to chyba „Burza” (najbardziej mi się podobała wersja z Zapasiewiczem w roli Prospera) ale którąkolwiek jego sztukę weźmiesz, stwierdzisz że genialnie konstruuje bohaterów, fabułę… Niektórzy nawet twierdzą, że Szekspir wykorzystał już wszystkie motywy literackie i to, co pojawiło się po nim, jest tylko przerabianiem tego, co on napisał. Nie do końca się z tym zgadzam, przed Szekspirem byli przecież tragicy greccy, był Ezop ze swoimi bajkami, była Szeherezada (tak naprawdę to wcale jej nie było, no ale jednak motyw to motyw), niedługo po Szekspirze tworzył Molier, ale zgadzam się, że właśnie na wymyślonych (albo przetworzonych) przez nich motywach bazowali i bazują ich następcy. Nawet jeśli nigdy nie czytali Szekspira czy Eurypidesa:-)
Coraz trudniej jest wymyślić coś oryginalnego, a przy tym wiarygodnego. Ale to nie dlatego, że Szekspir był geniuszem, któremu nikt nie dorówna, raczej dlatego, że te motywy są tak stare, jak stara jest ludzkość, a każda epoka będzie je opowiadać po swojemu.
A czy, według Pani, sztuki Szekspira trzeba w dzisiejszych czasach znać?
Nie trzeba, ale warto. 🙂 W literaturze, a także w innych dziedzinach, mamy mnóstwo odniesień do niego, począwszy od Romea i Julii, a skończywszy na Makbecie. Nawet psychologia zna termin „zespół Otella” który często występuje u alkoholików.
Czytamy sporo literatury pisarzy anglojęzycznych, a ci czerpią z Szekspira pełnymi garściami. Na przykład Agata Christie, wcale się z tym nie kryjąc, wykorzystywała pewne typy szekspirowskie przy profilowaniu (bo profiler to nie jest żadna nowość, panna Marple była genialną profilerką, a i Hercules Poirot miał wiele z profilera). Nawiązania do Szekspira znajdziesz też u Małgorzaty Musierowicz (czemu zresztą trudno się dziwić, skoro to jej rodzony brat przekładał jego sztuki na język polski w latach dziewięćdziesiątych). Cieszę się, że „Makbeta” ciągle nie usunięto z listy lektur, bo jeśli zniknie, czytelnikom może umknąć porównanie użyte w mojej najnowszej książce, która ukaże się w tym roku. 🙂
Jak Pani uważa, w jaki sposób można uratować ginącą pasję czytelniczą w erze urządzeń elektronicznych?
Czytać samemu i polecać dobre rzeczy do czytania innym. W podstawówce miałam genialną polonistkę, panią Barbarę Graczyk, była wychowawczynią naszej klasy. Miała zwyczaj opowiadać nam na lekcji fragmenty lektur, albo je czytać i urywać w najciekawszym momencie. Nigdy nie katowała nas osławionym „co poeta chciał powiedzieć” ale jej pytania otwierały nam oczy na treści ukryte między wierszami. Uczyły nie tylko czytać ale i rozumieć to, co czytamy. Nie spotkałam potem nauczyciela polskiego, który tak potrafiłby poszerzyć horyzonty, jak ona. W liceum lekcje polskiego były potwornie nudne i niewiele z nich wyniosłam.
Niestety nie udało mi się po latach odnowić kontaktu z moją wychowawczynią, pewnie by się ucieszyła, że piszę, zawsze chwaliła moje pióro. Wyjechała i ślad po niej zaginął. A szkoda. Takich nauczycieli się już nie spotyka. No ale ona była „tylko” po Studium Nauczycielskim, a nie po polonistyce.
W Pani powieściach często pojawiają się nawiązania do przysmaków kulinarnych (na przykład porównanie koloru włosów Wiktorii z „Dzikiej Jabłoni” do „drożdżowego ciasta posypanego cynamonem”). Czy Pani sama lubi gotować i piec?
„Drożdżowe ciasto posypane cynamonem” to określenie Wiktora, jak wiadomo mężczyźni rzadko bywają ekspertami w rozróżnianiu odcieni (choć oczywiście są wyjątki). Wiktoria miała włosy w specyficznym odcieniu złotorudego blondu, myślę, że miód wrzosowy to lepsze określenie.
Gotować i piec… lubiłabym, gdyby nie trzeba było potem tego wszystkiego sprzątać i gdyby oni tego tak szybko nie zjadali 🙂 . No i to dość czasochłonne zajęcia, a kiedy się siedzi przed komputerem, na mur beton coś się przypali albo wygotuje. Niedawno słyszałam, że wynaleziono garnki z systemem antyprzypaleniowym. Kiedy potrawa zaczyna się przypalać, garnek wyłącza w domu Internet 😉 . No ja niestety mam zwykłe garnki, więc nie rozpieszczam moich domowników wyszukanymi potrawami. Ale potrafię docenić dobrą kuchnię. Mój tata bardzo dobrze gotował, a jeszcze lepiej piekł.
Jakie, poza pisaniem i czytaniem książek, ma Pani zainteresowania? Tenis, szachy, czy raczej zakupy i kosmetyki? A może malowanie i szycie?
Do szycia mam dwie lewe ręce, zakupów nie lubię, grać w tenisa nigdy nie miałam okazji się nauczyć, za to swego czasu bardzo lubiłam badmintona. Chociaż nigdy nie przepadałam za rywalizacją, wiec np. w badmintona wolę grać na ilość odbić niż walczyć kto kogo pokona. Mam też za sobą okres wspinaczkowy, niektóre swoje doświadczenia z tego czasu umieściłam w „Sześć Dominika”. Moje zainteresowania są zmienne (nie mylić ze słomianym zapałem). Interesuje mnie wiele rzeczy, wielu próbuję, a kiedy poznam i tę dziedzinę, i swoje w niej możliwości, próbuję czegoś nowego. Chyba najbardziej interesuje mnie po prostu wiedza – lubię wiedzieć i lubię się dowiadywać. Lubię się uczyć.
Mój nauczyciel historii z liceum mówił: „Niewiasta, to taka osoba, która nic nie wie. A wiecie jak się nazywa taka, która wie?
Wiedźma!”
Bardzo mi się to spodobało, więc od czasów licealnych uważam siebie za wiedźmę.
Rzeczywiście ma Pani mnóstwo zainteresowań. Proszę mi powiedzieć, czy pisanie ma coś z tym wspólnego?
Pisanie podoba mi się właśnie dlatego, że za każdym razem muszę się czegoś nowego nauczyć, dowiedzieć, przez krótki czas być prawie ekspertem. Kiedy pisałam „Il mago del potere”, opowiadanie, które ukazało się w antologii „Białe szepty”, musiałam dowiedzieć się wszystkiego o tajnikach tworzenia ceramiki, bo mój bohater był rzeźbiarzem pracującym właśnie w ceramice. I wtedy rzeczywiście byłoby mnie trudno zagiąć w tej dziedzinie. Teraz część tej wiedzy już uleciała, ale czego się wtedy dowiedziałam, to moje.
Do „Telefonów do przyjaciela” trzeba było zgłębić parę rozdziałów z neurologii, obejrzeć w necie kilka operacji na otwartym mózgu i nie tylko, a także przypomnieć sobie wiadomości z żeglarstwa. Na szczęście mam wielu znajomych i znajomych znajomych, których mogę pytać o to, czego nie wiem, a co dla nich jest chlebem powszednim. Właśnie dlatego podziękowania na końcu moich książek są takie długie. 🙂
Ponieważ pisanie zmusza mnie do interesowania się rzeczami, o których wcześniej nie miałam pojęcia, nie narzekam na brak zainteresowań. 🙂
Ale oczywiście zawsze moją pasją pozostaje biologia, zwłaszcza genetyka, nawet jeśli już od lat się nią nie zajmuję bezpośrednio.
W książce „Kradzione róże” pojawia się wątek pieszej pielgrzymki do Częstochowy. Czy Pani sama brała udział w takich pielgrzymkach?
Nie. Ale mam znajomych, którzy chodzili.
Bohaterki Pani książek mają katolicki system wartości.
Poprawka: „Niektóre bohaterki moich książek”. O wiele więcej z nich dopiero szuka swojego systemu, lub kieruje się zupełnie innymi wartościami.
W powieści „Kradzione róże” poruszyła Pani temat czystości przedmałżeńskiej, kiedy Jaśmina wyraźnie stawia granice Romkowi. Czy uważa Pani, że w dzisiejszych czasach, kiedy wszystko jest na wyciągnięcie ręki, a młodzi często mieszkają razem „na kocią łapę”, trwanie w czystości aż do ślubu ma sens?
Myślę, że przekleństwem dzisiejszych czasów jest brak umiejętności czekania. Widać to choćby w sklepach, kiedy choinki i kolędy pojawiają się już w listopadzie. A przecież czekanie na coś dobrego, co na pewno nadejdzie, już samo w sobie jest wartością i nagrodą. Bez czekania nie zrobimy w sobie przestrzeni na przyjęcie tego, na co czekamy.
Nie mówiąc o tym, że w narzeczeństwie jest tyle do wspólnego przepracowania, trzeba się nauczyć ze sobą być, rozmawiać (sprawdzić czy w ogóle mamy o czym rozmawiać), nauczyć się wspólnie spędzać czas, porównać swoje priorytety, ustalić co dla kogo jest ważne. Jeśli nie nauczymy się tego przed ślubem, to kiedy?
Seks, zwłaszcza udany, nieco zaburza ostrość widzenia i poniewczasie może się okazać, że związaliśmy się nie z czarodziejką, a z czarownicą, nie z rycerzem w błyszczącej zbroi, tylko z blaszanym kotłem.
Nie twierdzę, że czystość przedmałżeńska jest warunkiem sine qua non udanego małżeństwa (w sensie, że jak nie zachowają, to im się potem rozwali) ale myślę, że wiele rzeczy później, już po ślubie, ułatwia. I tak naprawdę procentuje dopiero po wielu latach. Jest też dobrym testerem w okresie poszukiwania swojej „drugiej połówki”.
Ale to nie jest magiczny gadżet, który działa sam z siebie. Ktokolwiek by tak uważał przypomina blondynkę, która walnęła w drzewo i gramoli się z rozbitego samochodu z pretensją: „Przecież trąbiłam!”.
Co by Pani powiedziała tym, którzy mają talent do pisania, ale nie mają pomysłu, od czego zacząć? Proszę o autorską radę Anny Łaciny dla młodzieży (i nie tylko) :-)…
Niech próbują do skutku, zaczynając od krótkich form i pamiętając, że to są dopiero wprawki. Jak szlaczki w zeszycie pierwszoklasisty – nie są dziełami sztuki, ale są konieczne do tego, by wyćwiczyć rękę.
Niech nie unikają szkolnych wypracowań i biorą sobie do serca uwagi warsztatowe.
Niech czytają dużo dobrej literatury, aby nasiąkać dobrym stylem, ale niech szukają własnej drogi.
I przede wszystkim – niech sami żyją.
Żeby coś opowiedzieć, trzeba najpierw samemu wiele przeżyć. Trzeba nauczyć się patrzeć i słuchać.
Pomysł sam przyjdzie, kiedy nadejdzie odpowiedni czas.
Albo… odsłoni się inna droga, zupełnie niezwiązana z pisaniem, choć z pewnością związana z posiadanymi talentami i zaprosi aby nią pójść. Warto skorzystać z tego zaproszenia. Pisanie nie ucieknie.
Zapraszam również na fanpage Anny Łaciny na Facebooku: www.facebook.com/Lacina.Anna 🙂
Jak dobrze posłuchać kogoś mądrego!
I czy naprawdę byłoby źle, gdyby takich oto wywiadów było więcej w sieci niż tylko na portalach kulturowych? Przecież od pisarzy – zwłaszcza mądrych i utalentowanych jak Anna Łacina – możemy się znacznie więcej nauczyć, dowiedzieć niż od tych wszystkich celebrytek!
Naprawdę udany wywiad!
Autorce życzę wiele szczęścia i czekam już na kolejną jej powieść!
Dziękuję za miły komentarz 🙂