
Gdy ludzie muszą zmierzyć się z trudnymi wydarzeniami, często ich jedyną pomocą, czymś, co pomaga przetrwać, jest nadzieja. Nadzieja na lepsze jutro…
Anna od pięciu lat jest mężatką. W jej związku idylla przeplata się z chwilami cierpienia, chłodu i niezrozumienia. Wszystko zaczęło się od wypadku samochodowego, po którym kobieta poroniła. Mur dzielący ją i Roberta zwiększa się z każdym dniem. Aż wreszcie dochodzi do sytuacji, o której Anna wolałaby zapomnieć… W ich domu goszczą Sabina i Helena, siostry mieszkające na co dzień w Niemczech. Szkopuł w tym, że Sabina to młodzieńcza miłość Roberta, obecnie żona niepełnosprawnego Artura. Helena jest modelką, śliczną i zgrabną, mającą nadzieję na wielką karierę. Choć Robert tego nie planuje, sytuacja wymyka mu się spod kontroli… Prowadzi to do zranienia każdej z osób. Czy kiedykolwiek odzyskają szczęście? I nadzieję na lepsze jutro…?
Książkę przeczytałam dość szybko. Styl autorki jest przyjemny, chociaż kilka razy szyk zdania został pomieszany i to nieco mi przeszkadzało. Również szata graficzna powieści jest miła dla oka, nieprzesadzona, a co najważniejsze – nietandetna. Tyle o pierwszych wrażeniach. Przechodzimy dalej 😉 .
Główną motywacją Ewy Bauer było chyba pokazanie trudów relacji międzyludzkich. Większość filmów i książek kończy się standardowym „żyli długo i szczęśliwie” lub, opcjonalnie, „żyli krótko i nieszczęśliwie”. „W nadziei na lepsze jutro” przedstawia inny, bardziej prawdziwy pogląd. Fabuła nie kończy się w momencie, gdy Anna i Robert są zadowoleni i usatysfakcjonowani swoim życiem i związkiem. Przeciwnie. Przechodzimy wraz z bohaterami przez trudne momenty, płaczemy razem z nimi i razem z nimi żywimy nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży.
Podobało mi się, że mogłam poznać historię każdego z bohaterów, nawet tę dawniejszą. Tylko jedno zastrzeżenie: można to było przedstawić bardziej zrozumiale, jasno i wyraźnie. Ponieważ większość fabuły to retrospekcja, czasem po prostu się gubiłam. Na szczęście autorka zgrabnie wyszła z „opresji”, którą po części sama sobie zgotowała, i nie pozostawiła mnie z uczuciem mętliku w głowie.
Dzięki temu, że mogłam poznać przeszłość Sabiny, Roberta, Anny i Heleny, a nawet Artura, łatwiej było mi wczuć się w sytuację i postawić się na miejscu bohaterów. Nie umiałam też nikogo jednoznacznie ocenić – dobrze lub źle. Każdy popełniał błędy, za które potem żałował i które starał się naprawić. Mniej lub bardziej umiejętnie. Fakt faktem, nikogo nie dało się spisać na straty albo umieścić na piedestale.
Autorka poruszyła też ważną kwestię, a mianowicie trudy macierzyństwa i to, jak dzieci wpływają na wzajemne relacje małżonków. Wiele książek karmi czytelników fałszywymi nadziejami, jak to dziecko wspaniale wpłynęło na rodziców, jak to skończyły się kłótnie między nimi i tak dalej. Ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: dziecko nie zbuduje na nowo więzi między swoją matką i ojcem i nigdy nie można traktować malucha jako „wyjście awaryjne”. Że jak wszystkie sposoby poprawienia relacji zawiodły, to potomek na pewno zadziała. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie tędy droga. Więź musi być naprawdę silna, aby wytrzymała problemy, z jakimi muszą się zmierzyć świeżo upieczeni rodzice. Doskonale obrazuje to przykład Anny i Roberta.
Żeby jednak móc rozmyślać o sposobach naprawiania relacji, trzeba ją najpierw popsuć. Jak to zrobić? Na przykład poprzez zdradę. W powieści możemy prześledzić cały schemat, cały „efekt domina”, który rozpoczyna zdrada. Nawet ta jedna, jedyna, która wydaje się czymś mało znaczącym. Tak mało znaczącym, że można ją ukryć i dalej kłamać. No, a skoro już zdarzył się ten pierwszy raz… Drugi chyba nie może być aż taki zły, prawda? „W nadziei na lepsze jutro” przestrzega przed takim sposobem myślenia. Prawda jest taka, że każdy niedobry uczynek pociąga za sobą kolejny, a potem kolejny… Aż wreszcie staje się to machiną nie do zatrzymania, siejącą spustoszenie w naszym życiu.
Książka opisuje też inne istotne sprawy. Jedną z nich jest podjęcie decyzji, jak spędzić życie. Wybór drogi, rozeznanie tego, do czego zostaliśmy powołani. Ale nie trzeba się obawiać… Błędy się zdarzają. Ważne jednak, aby w odpowiednim momencie zorientować się, że coś jest nie tak i dokonać właściwego wyboru. Przykład Heleny pokazuje, że nigdy nie jest za późno.
Spotykamy się również z ogromną tragedią utraty dziecka. Tak ogromną, że może ona na zawsze zmienić relację małżonków. Niewypowiedziane pretensje, nieuzasadnione oczekiwania, straszne konsekwencje. Więź Anny i Roberta musiała przejść te próby.
Również niepełnosprawność, a także śmierć bliskiej osoby pojawia się w historii. Ewa Bauer ukazuje jednak, że te wydarzenia mogą stać się nowym początkiem lub pretekstem do zmiany światopoglądu, swojego sposobu myślenia.
Podsumowując, książkę, mimo poruszonych w niej trudnych tematów, czytało mi się przyjemnie. Podobała mi się i z chęcią sięgnę po kolejne tomy. Oby były równie wciągające i skłaniające do refleksji (i może nieco bardziej uporządkowane). Koniecznie przekonajcie się, czy również pokochacie tę trylogię.
PS. Wątek z labradorkiem całkowicie skradł moje serce <3
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu „Szara Godzina” (specjalne podziękowania również dla Dominiki Smoleń <3).
Dziękuję za świetną recenzję. I nowa inspirację! Pozdrawiam serdecznie!
Również pozdrawiam 🙂 !