
Gdy dotyka nas tragedia, radzimy sobie na różne sposoby, aby tylko przetrwać. Przeszłość jednak tkwi w nas jak drzazga i nie pozwala o sobie zapomnieć. Wtedy pojawia się pytanie: co jeszcze mogę zrobić, aby uporać się z samym sobą?
Echo, choć minął już ponad rok, ciągle nie radzi sobie ze śmiercią swojej starszej siostry, Zoe. Nie dostaje niemal żadnego wsparcia od bliskich, bo jej rodzice także nie potrafią uporać się ze stratą i żyją w odrętwieniu, a właściwie jedynie wegetują. Z kolei przyjaciele Echo robią wszystko, aby tylko nie powiedzieć czegoś niewłaściwego i jej nie urazić. Przez to stają się w jej towarzystwie zbyt ostrożni i zdystansowani. A nie tego pragnie dziewczyna. Chciałaby móc z kimś normalnie porozmawiać, powspominać, popłakać. I nagle pojawia się były chłopak Zoe, który daje Echo pamiętnik jej zmarłej siostry, twierdząc, że powinna go przeczytać. Dziewczyna ma wątpliwości, ale czuje, że tylko to może jej pomóc. Nie przywróci jej Zoe, ale pozwoli lepiej poznać ją i prawdę o jej życiu. A co za tym idzie, lektura pamiętnika może okazać się ostatnią deską ratunku, która pozwoli Echo wreszcie stanąć na nogi.
Sięgnęłam po tę książkę, bo prawie wszystkie powieści, w których pojawia się wątek śmierci rodzeństwa, są identyczne. Jakby stworzone według tego samego schematu, pod jedną linijkę. Miałam nadzieję, że w końcu trafię na coś oryginalnego. Czy się nie przeliczyłam?
Postacie, zwłaszcza Echo, są naprawdę realne. Miałam wrażenie, że rzeczywiście je poznałam, że nie występują one jedynie na kartach książki, którą trzymałam w rękach. Rozterki, rozpacz i prawdziwe „poznawanie” siostry już po jej śmierci – Echo nie miała łatwo, ale na szczęście ze wszystkiego wyszła silniejsza. Jak sportowcy, gdy przytrafiają im się kontuzje, informują: „I will come back stronger”, tak Echo spokojnie również mogłaby w ten sposób opisać samą siebie.
Myślę, że wynikającą z lektury naukę można by podsumować w ten sposób: „Śpieszmy się kochać ludzi…”. Wiersz księdza Twardowskiego zawsze aktualny. I choć Alyson Noël zapewne go nie znała, to i tak jej dzieło świetnie do niego pasuje. Echo dostała drugą szansę na prawdziwe poznanie siostry. Otrzymała pamiętnik, a w nim szczegółowo opisane perypetie Zoe, jej marzenia i problemy. Nie każdy jednak będzie miał taki przywilej, więc najlepiej pamiętać, że bliscy nie będą żyli wiecznie i nie powinniśmy tracić ani chwili z nimi spędzonej.
W fabule pojawiło się sporo momentów dosłownie mrożących krew w żyłach. Większość z nich wynikała niestety z młodzieńczej głupoty bohaterów. Zoe też poniekąd z powodu zaślepienia marzeniami i braku doświadczenia straciła życie. Warto pamiętać, aby przed podjęciem każdej decyzji zastanowić się dwa razy. Co najmniej.
Zakończenie okazało się typowe dla literatury młodzieżowej, co mnie cieszy, bo lubię tak zwane happy endy. Nie zdradzę jednak, co było tym happy endem, nie myślcie sobie 😉 . Musicie sami przeczytać, żeby się dowiedzieć. Mogę jedynie dodać, że dzięki kilku ostatnim zdaniom aż zrobiło mi się ciepło na sercu. Jestem wdzięczna autorce za zapewnienie mi takich uczuć.
Podsumowując, kilka oryginalnych rzeczy w tej książce znalazłam. Nie za wiele, ale zawsze. Mimo to nie żałuję czasu poświęconego na lekturę. Jestem bogatsza o kolejne doświadczenie, bo dzięki takim powieściom można nabrać więcej empatii i zrozumienia dla różnych sytuacji, z którymi się (dzięki Bogu) nie zetknęliśmy. „Szukam cię, Zoe” to wzruszający utwór, zawierający w sobie całą gamę emocji. Znajdziemy tutaj i radość, i smutek, i złość. Pojawi się również odrzucenie, niezrozumienie, niesprawiedliwość, ale na końcu wyjdzie słońce. O tym mogę Was zapewnić.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu „Dolnośląskiemu” oraz Grupie Wydawniczej „Publicat”.