
Jedno wydarzenie potrafi czasem zmienić nasze życie i przekonania o 180 stopni. Jedno słowo, jedna rozmowa, jedno spotkanie, jeden… dzień?
Codzienność Natashy nie jest łatwa. Wraz z rodzicami i młodszym bratem musi zajmować malutkie mieszkanko, znosić nieustanny konflikt matki i ojca, którzy cierpią z powodu niespełnionych ambicji oraz przyjmować na siebie częste docinki z powodu ciemnego koloru skóry. Najgorsze jednak dopiero przed nią… Dziewczyna pochodzi z Jamajki, ale od ósmego roku życia mieszka w Nowym Jorku. Tam jest jej dom, szkoła, przyjaciele. Nie rozumieją tego tylko urzędnicy… Natasha i jej rodzina przebywają w USA nielegalnie, więc w ciągu najbliższej doby mają zostać deportowani. Dodatkowo dziewczyna musi borykać się ze zranieniem w postaci zdrady swojego chłopaka. Zbyt dużo tych katastrof jak na jednego człowieka, w dodatku tak młodego. I wtedy na drodze Natashy pojawia się Daniel, Amerykanin koreańskiego pochodzenia, pozostający pod toksycznym wpływem swojego despotycznego ojca. Ojciec ma na niego jasny plan: studia medyczne w Yale, świetna posada, wysokie zarobki, ożenek z Koreanką, dzieci… Realizacja tzw. „American Dream”. Problem w tym, że Daniel w najmniejszym nawet stopniu nie pragnie żadnej z rzeczy, które przewidział dla niego ojciec. Wolałby zostać poetą, artystą… Nawet biednym, ale robiącym to, co kocha. Bo życie jest za krótkie, żeby robić to, czego się nie kocha. Co przyniesie spotkanie tych dwóch tak różnych, a jednak tak podobnych osób? Mają do dyspozycji tylko… lub aż jeden dzień. Jak go wykorzystają? Czy możliwe jest zakochanie się w ciągu kilku godzin?
Książka zdecydowanie odbiega (w sensie pozytywnym) od swoich „kuzynów” z działu literatury młodzieżowej. Niestety ci „kuzyni” w większości nie są zbyt ambitni, wręcz mam wrażenie, jakby ich jedynym zadaniem było „zepsucie” nastolatków. Jednak Nicola Yoon nigdy nie traktuje swoich czytelników jak, za przeproszeniem, idiotów. Przeciwnie – porusza temat miłości w sposób inny niż robią to pozostali. Wie, że młodzież jest dociekliwa, a epoka romantycznych uniesień już dawno za nami. Podchodzi więc do miłości w sposób naukowy.
Myślę, że losy Natashy i Daniela opowiadają nie tylko o zakochaniu, chociaż to ono wysuwa się na pierwszy plan. Istotna jest także przyjaźń i odnalezienie bratniej duszy. No dobrze, może brzmi to banalnie. A jednak w książce takie nie jest i to właśnie zaskoczenie numer jeden.
Zaskoczeniem numer dwa jest ciekawa konstrukcja powieści. Poznajemy losy nie tylko głównych bohaterów, ale także tych z pozoru nic nieznaczących dla fabuły, jak sekretarka z kancelarii prawnej czy strażniczka z urzędu. Takie postawienie sprawy pokazuje, że w każdej historii, także tej realnej, w prawdziwym życiu, każda postać jest ważna. Nawet ta, która odgrywa niewielką rolę. I że każdy ma swoją przeszłość, swoje powody, dla których zachowuje się tak, a nie inaczej. Najbardziej poruszający jest przykład strażniczki Irene.
Ciekawy jest kontekst kulturowy, przedstawiony w powieści. Z jednej strony nielegalni imigranci z Jamajki, czarnoskórzy, a z drugiej Koreańczycy, postrzegani trochę jako dziwacy, ludzie niepasujący do Nowego Jorku. Nicola Yoon przeprowadziła naprawdę wnikliwy research (chociaż na pewno sporo rzeczy wiedziała z własnego doświadczenia) i opisała wszystko naprawdę wiarygodnie.
Bohaterowie byli naprawdę wyraziści. Myślę, że wysoce prawdopodobne jest, iż taka Natasha i taki Daniel gdzieś tam sobie żyją. Może są innej narodowości, może mieszkają w innym mieście, może inaczej się nazywają. W jakimś sensie też każdy z nas jest do nich podobny… Możemy mieć podobne rozterki i podobne osobiste tragedie. I także żywić nadzieję na lepsze jutro.
Ważnym motywem jest niewiara w siebie. Charlie, brat Daniela, ziejący nienawiścią i ironią do niemal każdego, kogo spotka, może być przykładem tego, jak bardzo brak pewności siebie zmienia człowieka. Jak bardzo szkodzi jemu i osobom w jego otoczeniu. Brawa dla autorki za tak delikatne, a zarazem wyraziste opisanie tego wątku.
Niesamowite jest także to, że czas akcji właściwie nie przekracza jednego dnia. Naturalnie pojawiają się odniesienia do przeszłości (lub, na końcu, do przyszłości), ale wydarzenia teraźniejsze rozgrywają się w ciągu dwudziestu czterech godzin. Jestem pełna uznania dla Nicoli Yoon – pokazała, że jeden dzień to może być malutko, ale także baaardzo wiele.
Gdy czytałam „Słońce też jest gwiazdą”, przyszedł mi na myśl film „Przed wschodem słońca” w reżyserii Richarda Linklatera. Tam bohaterowie mieli do dyspozycji tylko jedną noc, a już zdążyli się w sobie zakochać. Natasha i Daniel mieli cały dzień. Kto powiedział, że zakochanie w ciągu kilku godzin jest niemożliwe? 😉
Zakończenie jest bardzo otwarte i aż miałam ochotę krzyknąć: „Pani Autorko, chyba Pani zapomniała czegoś dopisać!”. Pomysł chyba ma służyć temu, aby każdy sam zinterpretował zdarzenia i domyślił się końca. Nicola Yoon dała nam wystarczający materiał do rozważań, dalej to już nasza, czytelników, rola.
Podsumowując, to jedna z najlepszych książek młodzieżowych, jakie ostatnio czytałam. Jeżeli macie ochotę się z nią zapoznać, naprawdę zachęcam. Sama miałam tylko jeden kryzys, gdzieś koło połowy fabuły, gdy było trochę przynudzania. Potem na szczęście akcja odzyskała swoją dynamikę i wciągnęła już bez reszty. Więc na pewno się nie zawiedziecie. A teraz kilka dni przerwy z powodu Wielkanocy, może to też dobry czas na miłą lekturę? Oczywiście po uroczystym śniadaniu z rodziną 😉 .
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu „Dolnośląskiemu”, Grupie Wydawniczej „Publicat”.