
Są w życiu takie sytuacje, że wszystko, co robimy, wypada komicznie. Pasma wydarzeń, które dla osób z zewnątrz są wyłącznie zabawne, dla nas mogą być szczególnie wstydliwe i kłopotliwe. Zwłaszcza, jeśli jesteśmy w obcym kraju…
Ewie niezbyt układa się w życiu. Ma co prawda w miarę dobrą pracę – jest recepcjonistką w klubie fitness – ale jeśli chodzi o wierność życiowego partnera, to ma na co narzekać. Jej koleżanka, Zosia, lepsza pod każdym względem, mieszka w Londynie i od dawna zapraszała Ewę do siebie. Pod wpływem impulsu kobieta decyduje się na wyjazd i ułożenie sobie życia za granicą. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby po drodze nie skomplikowała wszystkiego… Już wydarzenia na lotnisku powodują, że zaczyna wątpić w słuszność decyzji o przeprowadzce. Dalej może być już tylko lepiej… Ale czy na pewno?
Główna bohaterka od razu zaskarbiła sobie moją sympatię. Komiczne przejścia, opisywane w formie narracji pierwszoosobowej, oraz duży dystans Ewy do samej siebie – to wszystko wpłynęło znacznie na moją ocenę powieści. Dodatkowo Ewa to kolejna bohaterka z gatunku „polskich Bridget Jones”. Jak już wiele razy powtarzałam i powtarzać będę, uważam książki o Bridget za obowiązkową lekturę dla każdej kobiety, która chce się trochę pośmiać i nabrać więcej dystansu do codzienności. Naprawdę, takie powieści potrafią bardzo rozjaśnić jesienną szarugę.
Od razu polubiłam również Zosię, która w tej książce uosabia motyw wzorowej przyjaciółki. Beztroska, tolerancyjna, pomocna, gościnna – tych epitetów można wymienić jeszcze wiele. Zastanawia mnie tylko decyzja kobiety, dość oględnie przedstawiona na samym końcu powieści. Nie zdradzę, o jaką dokładnie decyzję chodzi – przeczytajcie, to się dowiecie 😉 . Dość powiedzieć, że nie trzeba szczególnie wydziwiać, aby idealnie przedstawić motyw przyjaźni. Sądzę, że Zosię zapamiętam na długo i jeśli kiedykolwiek zostanę poproszona o napisanie rozprawki na temat przyjaźni- nie będę musiała daleko szukać przykładów z literatury.
Oczywiście nie mogło też zabraknąć wątku miłosnego. Wiem, że autorka obawiała się, czy koniec końców nie wygląda on zbyt cukierkowo, ale mogę z całą pewnością odpowiedzieć: jest idealnie. Perfekcyjny w każdym calu jest też Olivier. Sądzę, że jego postać przemówi do wyobraźni wielu kobietom – i Olivier szybko stanie się ich idolem. Czasem potrzeba poczytać o miłości bez ogromnych tragedii, wielkich uniesień. Uczucie to jest w „Singielce w Londynie” przedstawione zwyczajnie i jest to duży plus powieści, bo przecież miłość jest normalną częścią naszego życia.
Sądzę, że najistotniejszym wątkiem książki jest poszukiwanie miłości. Autorka ukazała te poszukiwania w sposób humorystyczny, co nie znaczy, że motyw wiecznej wędrówki, tułania się w poszukiwaniu szczęścia, jest umniejszony. Wręcz przeciwnie! Czasem komizm pomaga mówić o wielu ważnych sprawach, przybliża je w sposób bezbolesny.
W powieści rysuje się dobrze czytelniczkom znany schemat – miłość + przyjaźń. Bynajmniej nie jest on przedstawiony banalnie, wręcz przeciwnie! Uważam, że im więcej autorek porusza te tematy w swojej twórczości, tym lepiej. Ostatecznie miłość i przyjaźń to jedne z najważniejszych kwestii w życiu człowieka. Wszystko inne przyjdzie samo, ważne, aby mieć wokół siebie życzliwych ludzi.
Kolejny aspekt książki, który mnie urzekł, to wspaniałe, klimatyczne opisy Londynu i okolic. Do tego stopnia się nimi zachwyciłam, że aż odczułam potrzebę znalezienia się tam i towarzyszenia Ewie w jej perypetiach. Skoro już przy tym jesteśmy, autorka poruszyła bardzo ważny temat, a mianowicie – traktowanie Polaków za granicą. Cieszę się, że Ewa nie doświadczała prześladowań z powodu swojej narodowości, a wręcz przeciwnie – wszyscy traktowali ją życzliwie i byli skorzy do pomocy. „Wyluzowana” natura londyńczyków na pewno bardzo pomaga przystosować się do życia w tym miejscu. Ewa w swoich opowieściach również subtelnie podkreślała różnice kulturowe między Polakami a Anglikami – polecam zapoznać się z tymi opisami, mogą pomóc przed wyjazdem na obczyznę.
Bardzo mocne, ciekawe zakończenie dopełniło wspaniałej całości i sprawiło, że natychmiast chcę sięgnąć po drugą część przygód Ewy, która na moje nieszczęście ukaże się zapewne dopiero po Nowym Roku.
Nie mogę też pominąć prześlicznej okładki, idealnie pasującej do fabuły powieści. Graficy wydawnictwa „Lira” jak zwykle spisali się na medal…
Spędziłam bardzo przyjemne chwile przy lekturze „Singielki…” i dlatego też mogę tę książkę z czystym sumieniem każdemu polecić. Można się zdrowo pośmiać, a to przecież najważniejsze, zwłaszcza w ponure dni. Przyda się ktoś, kto nie traci pogody ducha nawet wtedy, gdy za oknem plucha (i nawet jeśli jest to tylko bohater książkowy, cóż to ma za znaczenie…?). A autorce Marcie Matulewicz mogę tylko pogratulować udanego debiutu!
Za możliwość przedpremierowego przeczytania książki serdecznie dziękuję autorce, pani Marcie Matulewicz oraz wydawnictwu „Lira”.
Jak zawsze świetna, mocno przemyślana recenzja! Pozdrawiam:)
Dziękuję! Również pozdrawiam 🙂