
Czasem niedogodne okoliczności popychają nas ku rzeczom nowym, jeszcze nam nieznanym. Boimy się zmian i dlatego czarno widzimy przyszłość. A nierzadko zdarza się, że tragiczne wydarzenia okazują się początkiem fascynującego, obfitującego w dobra rozdziału…
Los nie oszczędzał Patrycji już od dzieciństwa. Najpierw wcześnie straciła ukochaną mamę i została sama z ojcem, który niedługo ożenił się ponownie i całkowicie poświęcił pięknej, bogatej drugiej żonie. Dziewczynka została wysłana do babki Heleny, na, mówiąc potocznie, „zabitą dechami” wieś. W brudnym, zapyziałym domu nie była mile widziana, co też babka dawała jej odczuć przy każdej okazji. Patrycja dorastała, ciężko pracując, żywiąc nadzieję, że ojciec jeszcze po nią wróci i wszystko będzie jak dawniej. Z biegiem czasu doświadczała jednak coraz więcej ludzkiej nieżyczliwości, a nieszczęśliwa miłość przelała czarę goryczy. Dziewczyna postanowiła wyruszyć w podróż, za sprawą której jej życie zmieniło się całkowicie. Przypadkowo spotkana kobieta okazała się początkiem zupełnie nowego rozdziału, który Patrycja już od tak dawna chciała otworzyć…
Zupełnie nie wiedziałam, czego spodziewać się po tej książce. Okładka nasuwała mroczne skojarzenia, a fragment historii, zacytowany na okładce, tylko podsycił moją wyobraźnię. Jednak na całe szczęście autorka oszczędziła nam krwawych scen, zapewniła natomiast pełną emocji, wielowątkową fabułę.
Motywem przewodnim powieści jest samotność. Autentyczna. Patrycja nie miała na świecie właściwie nikogo – jedyna naprawdę życzliwa jej osoba, matka, zmarła parę lat temu. Aż strach pomyśleć, że takie małe dziecko musiało radzić sobie prawie zupełnie samo. Dbać o swoje potrzeby, edukację, porządek, nawet o ubrania i jedzenie. W gruncie rzeczy jednak nie tylko ona była samotna. Jeżeli dobrze się zastanowić, każdy bohater w jakiś sposób był samotny, tylko każdy radził sobie z tym w inny sposób.
Zetknęłam się ze stwierdzeniem, że „Pocałunek morza” to taka współczesna wersja baśni o Kopciuszku. W pełni się z tym zgadzam. Rzeczywiście fakty mówią same za siebie, a najbardziej ojciec Patrycji, który, niczym ojciec Kopciuszka, wszedł „pod pantofel” swojej drugiej żonie, świadomie decydując się na odseparowanie od córki. Przez większość lektury naprawdę gardziłam tym człowiekiem. Dopiero jego zwierzenia w ostatniej rozmowie z Patrycją trochę złagodziły moją niechęć. Ale tylko trochę. Uważam jednak, że ojcostwo to odpowiedzialność i nikt, nawet kolejna partnerka, nie powinien mieć wpływu na stosunek ojca do dzieci z poprzedniego małżeństwa. Koniec, kropka.
Poruszony jest też temat spełniania marzeń dzięki ciężkiej pracy. Bohaterowie, którzy bazowali tylko na pieniądzach, zwykle nie zachodzili zbyt daleko. Patrycja natomiast, mimo że dorastała w ubóstwie i ignorancji, dzięki katorżniczej pracy zdołała osiągnąć to, czego pragnęła. Podobnie jest w realnym życiu – w końcu nie bez przyczyny powstało powiedzenie: „Bez pracy nie ma kołaczy”. Może być trudno, pod górkę, ale nie można się poddawać. Takie budujące przesłanie można wynieść z lektury „Pocałunku morza”.
Patrycję określiłabym w pierwszej kolejności jako kobietę silną, niezłomną, która nie boi się żadnej pracy. Wiele razy zadziwiała mnie swoimi umiejętnościami, siłą, zarówno fizyczną, jak i psychiczną oraz tym, że nigdy się nie poddawała. Miewała momenty zwątpienia, ale ostatecznie zwyciężał rozsądek i wiara w siebie. Patrycja umiała radzić sobie w każdej, dosłownie każdej, sytuacji i to było dla mnie naprawdę niezwykłe.
Mam też kilka zastrzeżeń co do powieści. Po pierwsze, fabuła czasem była zbyt zagmatwana. Autorka coraz bardziej zagłębiała się w historie poszczególnych bohaterów, aż zupełnie traciłam orientację i nie pamiętałam, kto jest kim. Nie sądzę, żeby aż tak drobiazgowe prześledzenie przeszłości tylu postaci było konieczne.
Po drugie, chwilami robiło się zbyt nudno. Prawdopodobnie dlatego, że, jak pisałam w akapicie powyżej, zdarzało mi się pogubić w zawiłej historii. Mała rada: nie komplikujmy aż tak życia sobie, swoim bohaterom i czytelnikom, a ci ostatni nam za to podziękują 😉 .
Po trzecie, jak na mój gust, to nieco zbyt dużo osób umarło. Rozumiem, gdyby było ich kilka. Ale kilkanaście? To już lekka przesada, a mniej więcej tyle można ich naliczyć. Co prawda nie musimy zapoznawać się ze szczegółami śmierci większości nieboszczyków, ale mimo to… zmniejszyłabym trochę liczbę denatów. Tak tylko… dla pozostawienia lepszego wrażenia.
Podsumowując, książka ma swoje zalety i wady. Musicie sami ocenić, czy się Wam spodoba. Ja daję trzy gwiazdki – zalety według mnie przeważają nad wadami, ale co nieco bym jeszcze poprawiła w powieści, aby doprowadzić ją do perfekcji. Na pewno postać Patrycji zasługuje na dużego plusa. Autorka ewidentnie ma zdolności do kreowania silnych, niezależnych bohaterek. Gdyby stworzyła ich jeszcze więcej, to kto wie – może ideał kobiety niezłomnej na powrót zagościłby w sercach Polaków?
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu „Szara Godzina”.
To prawda, bez ciężkiej pracy rącze zbyt daleko nie zajdziemy… a życie czasem rzuca nam wyzwania… jak się nie dać? Miże PATRYCJA COcoś podpowie?
Możliwe 🙂 Każdy powinien książkę przeczytać i ocenić, czy zawiera cenne dla niego rady 🙂 Pozdrawiam!