
Przez niektóre okoliczności życiowe stajemy się zamknięci w sobie i uciekamy do innego świata – wirtualnego. Tam tworzymy nowych siebie, pokazujemy tylko te swoje cechy, które chcemy i nawiązujemy relacje na naszych zasadach. Problem zaczyna się jednak wtedy, gdy musimy wirtualną, tak przyjemną rzeczywistość skonfrontować z tą prawdziwą, mniej przyjemną…
Bailey Rydell nie jest typową nastolatką. Rówieśnikom może nawet wydawać się dziwna. Nie jest zbyt towarzyska, wie wszystko o starych filmach i wiecznie ucieka. Unika konfrontacji, trzyma się na uboczu. Tak naprawdę jej zachowanie maskuje traumę sprzed kilku lat, z którą dziewczyna cały czas nie potrafi się uporać. Odskocznią od codzienności jest dla niej forum dla wielbicieli filmów Lumiere, dzięki któremu poznała Alexa. „Poznała”, chociaż nigdy nie spotkała się z nim w realnym świecie. Tak naprawdę nie wie, kim on jest, a jednak wyczuwa w nim bratnią duszę. Potrafi pisać z nim godzinami i z czasem staje się on jej najbliższym przyjacielem. Alex mieszka w Kalifornii, w położonym przy plaży miasteczku, lubianym przez surferów. Traf chciał, że mieszka tam także ojciec Bailey, do którego dziewczyna się wprowadza. Z obawy przed konfrontacją z wirtualnym znajomym, nie przyznaje się mu, że teraz są sąsiadami. Postanawia jednak podjąć próbę odnalezienia Alexa i przekonania się, kim jest on naprawdę. Tymczasem otrzymuje pracę w miejscowym muzeum i poznaje wyjątkowo denerwującego, ale równie atrakcyjnego ochroniarza, młodego chłopaka o imieniu Porter. Który również skrywa wiele sekretów. Bailey staje przed dylematem: czy angażować się w wymagającą, nieidealną relację z Porterem, czy dalej tkwić w Internecie i fantazjować na temat idealnego Alexa? I jak uporać się z dręczącą przeszłością, niepozwalającą na komfortowe życie i cieszenie się teraźniejszością?
Dzisiaj naprawdę trudno o dobrą książkę młodzieżową. Dostępne pozycje albo tchną kiczem na odległość, albo ni stąd, ni zowąd przeradzają się w erotyk. Ciężko wypośrodkować i trafić w gust młodych czytelników. Jenn Bennett się to udało.
Powieść może nie jest bardzo oryginalna czy trzymająca w napięciu. Właściwie odgadłam, jak skończy się cała historia już po przeczytaniu opisu. Nie mam tego jednak za złe autorce, bo przecież chciałam dostać młodzieżówkę, a nie porywający thriller. Nie przeszkadzał mi fakt, że fabuła była dość przewidywalna. Najważniejsza dla mnie była przyjemność z czytania, którą czerpałam niemal od pierwszej do ostatniej strony.
Ogromny plus za ciekawy wątek filmowy i odpowiednio dobrane cytaty. Odegrały one ogromną rolę w tworzeniu niepowtarzalnego klimatu powieści. Sama jestem w pewnym sensie kinomaniakiem, więc cenię książki, w których sporą rolę odgrywają arcydzieła kinowe.
Istotnym wątkiem okazały się tajemnice i trudne wydarzenia z przeszłości. Niemal każdy z bohaterów, nawet irytujący Davy, skrywał przysłowiowego „trupa w szafie”. Dla fabuły każdy szczegół miał znaczenie – czy to blizny Portera, utykanie Davy’ego, czy dziwne odruchy Bailey – bo każda z tych rzeczy świadczyła o bolesnej przeszłości i przypominała o faktach, o których wszyscy woleli zapomnieć. A przeszłość w dużej mierze określała bohaterów i determinowała ich późniejsze postępowanie.
Oczywiście nie mogłabym nie wspomnieć o Porterze. Oj tak, ta postać zasługiwałaby chyba nie tylko na osobny akapit, ale w ogóle na osobny tekst. Ten chłopak naprawdę ma coś w sobie. Coś, co sprawia, że mam ochotę go poznać i z nim porozmawiać. Autorka z takim wdziękiem opisywała jego pasje, ale i ciężkie dotychczasowe życie, że jedyne, co mogłam zrobić, to powiedzieć: gratulacje. Ciężko wykreować tak dobrego bohatera.
Cieszę się też, że Jenn Bennett oszczędziła czytelnikom stałego schematu, pojawiającego się w większości młodzieżówek i romansów: ona i on poznają się, zakochują w sobie, jest cudownie, aż nagle coś się wydarza, rozstają się, potem rozpaczają… Chyba nie muszę kontynuować. Na całe szczęście w „Moim Aleksie” zabrakło tego wetkniętego na siłę „czegoś”, co musiało popsuć relację bohaterów. Owszem, zdarzyło się drobne nieporozumienie, ale wynikło ono poniekąd naturalnie i było jak najbardziej do zaakceptowania, nawet przez wytrawnego krytyka literackiego. Nie odniosłam wrażenia, że autorka chciała na siłę, wręcz obsesyjnie wepchnąć się z butami w życie stworzonych przez siebie postaci i nasłać na nie wszelkich kataklizmów, jakie tylko mogła wymyślić. Na całe szczęście.
Sporą zaletą książki jest także dobrze opisana praca w muzeum. Lubię poznawać poszczególne zawody i zajęcia „od kuchni”, właśnie za sprawą bohaterów literackich. Autorka po raz kolejny stanęła na wysokości zadania i przybliżyła czytelnikom pracę muzealnego ochroniarza i sprzedawcy biletów.
Mam też zastrzeżenia co do książki, a raczej co do jej przygotowania technicznego. Umówmy się, wydawnictwo mogło zrobić to lepiej. Kilka literówek zawsze może się zdarzyć, ale w „Moim Aleksie” zdarzało się ich kilka na niemal każdej stronie. Często wręcz utrudniały rozumienie poszczególnych zdań! Dlatego sugestia dla Wydawnictwa na kolejny raz: nie obraziłabym się za lepsze przygotowanie techniczne i korektorsko-edytorskie powieści.
Podsumowując, powieść jest idealna na lato. Nawet gdy w naszej lokalizacji akurat pada deszcz, „Mój Alex” przeniesie nas w rejony gorącej Kalifornii, oceanu i surfowania. Ta książka to wręcz wymarzony kompan na letnie wyprawy. Może fabuła nie jest w stu procentach oryginalna i wciągająca, ale przyjemnie spędza się przy niej czas i to powinno być najważniejsze.
Tę recenzję znajdziecie także na portalu biblionetka.pl .
Super pisana recenzja, ja jednak nie gustuje w powieściach 😉
Gusta są różne 🙂 Dziękuję za miłe słowa!
Co prawda to nie moje klimaty, ale zaciekawiłaś mnie tą recenzją. Zgadzam się z Tobą, że trafić na dobrą książkę młodzieżową jest bardzo trudno 🙂
Oj, zdecydowanie trudno… Miejmy nadzieję, że sytuacja zmieni się w najbliższych latach 🙂 .
Zaciekawiła mnie ta książka, Sięgnę po nią 🙂
Polecam 🙂 !