
Bywają takie sytuacje, kiedy brakuje słów, aby je skomentować. Kiedy stykamy się z takim ogromem cierpienia, że każda reakcja wydaje się nie na miejscu. Właśnie z takimi rzeczami musimy zmierzyć się w książce „Drugie bicie serca”. Tamsyn Murray nie oszczędza czytelnika. Nie robi nic, aby ułatwić lekturę… Ukazuje sprawy takie, jakimi są.
Jonny – nastolatek, który nigdy właściwie nie zaznał prawdziwego życia. Codziennie budzi się podłączony do aparatury, która gwarantuje mu tymczasowe przetrwanie. Codziennie patrzy na cierpienie i śmierć innych, nawet tych najmłodszych. Jego najlepszą przyjaciółką jest chora na ostrą białaczkę szpikową Em. Chłopak niemal cały czas jest skazany na rozmyślania, czy znajdzie się dawca serca. Czy ktoś podaruje mu życie, tracąc swoje własne?
Niamh – siostra swojego brata, Leo. Dokładnie tak wszyscy ją postrzegają i tak też ona myśli sama o sobie. Zawsze jest tą mniej doskonałą, tą gorszą. Tą, która mniej osiąga, tą, która jest tylko siostrą swego brata. Nie wiadomo nawet, czy zasługuje na to miano. To Leo wygrywa w ich sprzeczkach, Leo zawsze jest górą. Niamh wydaje się, że go nie znosi. Wszystko zmienia się w dniu tragicznego wypadku. Niamh musi stawić czoła temu, jak to jest być Niamh – nie siostrą brata, nie kimś podrzędnym. Bez określonej pozycji. Musi odnaleźć siebie.
Niezwykle poruszająca historia; w postaciach tli się odwieczna potrzeba akceptacji i miłości. Gdy zdarzają się najstraszniejsze rzeczy, miłość to jedyne, co może nam pomóc. Fabuła pokazuje także, jaka siła tkwi w rodzinie. I jak ważne jest, aby przez wszystko przechodzić razem.
Oczywiście są sprawy, które niezbyt mi się w książce podobały. Jedną z nich jest lekkie spłycenie wątku ponownego scalania się rodziny po tragedii. Z fabuły można wywnioskować, że najbardziej pomogły terapie u psychologa. Myślę, że w rzeczywistości jest to bardziej złożone. Przede wszystkim, każdemu potrzeba czasu, aby oswoić się ze stratą ukochanej osoby. Z tym, jak inaczej wygląda codzienność. Ale powieść pokazuje również, że trzeba kochać i szanować ludzi, bo w najmniej spodziewanym momencie mogą nam zostać odebrani. Nie można marnować cennego czasu na kłótnie i nienawiść.
Czasem po prostu trzeba pochylić się nad cierpieniem, bez słowa. Niemniej jednak, brawo dla Autorki za tak odważne poruszenie tematu transplantacji i żałoby. Niewątpliwie potrzebne jest uwrażliwianie młodzieży na nieszczęście, a także „na problematykę transplantologii”, jak pisze Martyna Wojciechowska w rekomendacji.
Myślę, że każdy powinien sam ocenić, czy jest to książka dla niego. Niemniej jednak uważam, że dla wielu osób będzie to wartościowa pozycja i powinni się z nią zapoznać.
Książkę do przeczytania udostępniło wydawnictwo „Zielona Sowa”, za co bardzo dziękuję.
Świetna recenzja! Książka faktycznie warta polecenia,. Pozdrawiam serdecznie:)
Również pozdrawiam 🙂 !
Wow, ale świetny szablon :O
Gratuluję pomysłowości 😉
Co do książki – nie wydaje mi się, by była ona w moim klimacie, więc jak na razie nie sięgnę. Może kiedyś 😉
Pozdrawiam!
Dzięki za komplementy 🙂 . Jeśli chodzi o książkę, to tak, jak napisałam w recenzji – każdy musi ocenić, czy jest w jego klimacie. Jeżeli aktualnie nie jest, może warto poczekać. Co się odwlecze, to nie uciecze! 😉 . Pozdrawiam serdecznie!